Krótko mówiąc - wpadamy na meritum sprawy, czyli tw. inż. Krala i jego nie do końca normatywnego syna. :)
Akurat z tego wątku jestem bardzo zadowolona. W pewnym momencie, ten początek był strasznie miałki, a dodanie mu trochę absurdów (w postaci np. pseudo-oranżerii w kaplicy - takie nawiązanie do komunizacji wszystkiego, co pochodzi z lat w których dzieje się ''Historia, której nie było), nieco to wszystko podkoloryzowało i - paradoksalnie - nadało jakiś dziwny, mroczny akcent. W pierwszej wersji o wywiadzie było tylko wspomniane; coś mnie podkusiło, żeby jednak ten temat rozwinąć i po raz pierwszy pokazać tam Iwo Krala.
Jeśli chodzi o nieścisłości historyczne, to przypomnę, że przecież ZSSR nigdy nie nazywało się WUNS, czyli ''Wielka Unia Narodów Słowiańskich'', więc cały czas jesteśmy w świecie moich fantazji. (Tak, ten WUNS to nawiązanie do wąsów, przyznaję... wiecie jak wiele czasu zajmuje wymyślenie takiego zabawnego i wymownego skrótu? Przecież wiadomo, kto to Naczelnik WUNS. Tamten nasz naczelnik WUNS, dawno wąchał kwiatki od spodu w 1960. Ale to był inny 1960, i inny Naczelnik z wunsami... tfu, wąsami. Od czego jest w końcu literatura? W ''Syrenach z Tytana'' jednego z moich ulubieńców, Kurta Vonegutta, myśmy już przecież w latach 50' skolonizowali Marsa. :D
No i oto efekt moich zabaw - a Kurta Vonegutta i jego książki, też polecam, są zajebiste.
***
HISTORIA
DRUGA
Cudowny chłopiec
Wrócmy jednak na chwilę do Egona
Krala. Kral, mimo, iż nagminnie spławiał służby specjalne, doskonale zdawał
sobie sprawę z tego, co Dalemieux wygaduje na jego temat. Wiedział, kiedy
milczeć, a kiedy można zacząć mówić. Kilka dni przed zainscenizowaną
konferencją prasową, sam zadzwonił do ''Dziennika Ludowego'', wyrażając chęć na
obszerny wywiad. Jakież było zdziwienie pani redaktor z kolumny towarzyskiej,
kiedy odebrała telefon od inżyniera! Egon Kral, zapraszał ją serdecznie w swe
skromne progi. To jest: do zapuszczonego pałacyku, przy Leptirovej 7.
Nie
sądzi towarzyszka redaktorka, że pora, abym przerwał milczenie? Na nerwy
działają mi już insynuacje tego cyrkanta, Valdo Dalemieux. To co wygaduje, kala
moje dobre imię. Ja wiem, że niby cała sprawa jest tuszowana; że oficjalnie ma
być sądzony za to łapówkarstwo i pranie brudnej forsy. Tak każą wam pisać; ale
ludzie zawsze będą gadać. Toteż zapraszam serdecznie do mojej rezydencji. Chcę,
aby wszyscy się przekonali, że nie mamy nic do ukrycia.
Rzeczywiście, w tamtym okresie,
artykuły na temat Valdo, musiały zostać mocno ocenzurowane. Przemilczano cały
wątek o produkcji broni. Jedyne, co można znaleźć w ossonegrańskiej prasie z
roku 1960, to głównie wzmianki o finansowych machlojkach prezesa. Jednakże
przecieki na temat jego oskarżeń wobec Krala, jakoby ten nawiązał kontakt z kosmitami i diabłem, były tak
barwne, że nie można było tego pominąć.
Zaproszenie do rezydencji Krala, było nie lada sensacją. Redaktorka zacisnęła
kciuki z radości. Koniec sezonu ogórkowego. Oto i nowa historia.
Została powitana z wszelkimi
honorami przez wiekową gosposię inżyniera. Sam budynek, wyglądał z zewnątrz na
opuszczony. Zaniedbany ogród z porośniętymi mchem rzeźbami, wyschnięta
fontanna... Musztardowy tynk sypał się z fasady. Redaktorka zmarszczyła brwi.
Gdy staruszka Gizelka udała się nieśpiesznie, by zaanonsować jej przybycie,
przystanęła na chwilę na ganku. W promieniach słońca, wylegiwał się ogromny,
rudy pers, rozmiarami bardziej przypominający tucznika, niż kota. Kobietę
przeszył dreszcz. Sięgnęła po aparat.
Reakcja kota na błysk flesza, była
tak nieoczekiwana, że wrzasnęła z przestrachem, a aparat wypadł jej z rąk. Kot
podniósł łeb, wysunął pazury i najeżył się, sycząc wściekle. Ale nawet i nie to
tak przestraszyło redaktorkę. Kot, był połowicznie ślepy. Miał tylko jedno,
błyszczące, zielone oko. W połączeniu z jego rozmiarami, wyglądał przerażająco.
A
czy nie wypadałoby zapytać mnie najpierw o pozwolenie, towarzyszko, nim pani
zacznie robić zdjęcia mojej posesji?
Powoli odwróciła głowę. Za jej
plecami, stała zmieszana Gizelka, oraz chuderlawy, łysiejący jegomość o
niepokojąco wąskim wąsiku. Nie wyglądał na zadowolonego.
Inżynier
Egon Kral? - wyjąkała, podnosząc z ziemi aparat.
We
własnej osobie. Hrabia inżynier Egon Kral. - kurtuazyjnie uścisnął jej
dłoń. - Rozczaruję towarzyszkę, ale
Marsjan czy diabłów, o których opowiadano, pani nie zastała. Być może
dlatego, że nigdy nie istnieli. - zarechotał,
widząc, że gosposia ukradkiem się przeżegnała - Żeby była jasność - wycelował palcem w kota - Zaprosiłem was tu w celu zdementowania tych pierdół, które opowiada
nasz drogi Valdo. Po wywiadzie, możemy zrobić kilka wybranych ujęć. Zapozuję w
pracowni i tak dalej. Ale nie życzę sobie widzieć w gazecie zdjęć tej rudej
przybłędy. Nie nauczony fotografowania, to zaatakował. Kto chciałby robić
zdjęcia takiemu monstrum?
Mau! - miauknął obrażony
kot, jak gdyby zrozumiał, że to o nim. Ułożył się ponownie na ganku, nie
spuszczając z redaktorki oka.
Redaktorce przez chwilę przemknęła
myśl, że z tym zwierzakiem jest rzeczywiście coś nie tak. Ale inżynier jakby
czytał w jej myślach.
Zapraszam
do środka. Mieliśmy rozmawiać, a nie oglądać koty. - uchylił przeraźliwie
skrzypiące drzwi wejściowe i nawet nie czekając na redaktor, sam podążył w
kierunku holu. - Gizela! Zrób pani
redaktor herbaty. Możesz wziąć tę droższą, dla gości. Jeśli wszystko jasne - przystanął
na zakurzonej posadzce - możemy przejść
do konkretów.
Redaktorka skinęła głową, wciskając
guzik w przenośnym magnetofonie.
''Dziennik
Ludowy'' jest zaszczycony pańskim zaproszeniem. Jakie jest pańskie stanowisko w
sprawie Valdo Dalemieux? - rzuciła prosto z mostu.
Oczywiście,
że ubolewam nad tragedią, która spotkała mego wieloletniego przełożonego.
Nagrywa się? To dobrze. Człowiek był z niego wybitny. Ale gdy się zajdzie za
wysoko, można i z tej wysokości spaść. Chciałbym wyrazić wdzięczność władzom
Ossonegro, że postanowiły zatrudnić mnie w nowopowstałym na miejsce ViDal,
Kombinacie Elektra. Zarządzałem działem radiofonii i telekomunikacji. Nie byłem
wtajemniczony w sprawy zarządu. Toteż, o tej osobliwej wycieczce wiedziałem
tylko tyle, że poleciał na trzy dni w delegację. Ubić jakiś interes z antenami.
Jestem niezmiernie zmieszany tymi dziwnymi opowieściami na swój temat. Z
towarzyszem Dalemieux, łączyły mnie jedynie stosunki zawodowe. Nigdy nie
rozmawiałem z nim na tematy prywatne. Jestem profesjonalistą. Ani też nie
rozmawiałem o fizyce kwantowej. To niepotrzebne w jego przypadku. Bez obrazy -
nie pojąłby takich treści. Umysł pana, znaczy się towarzysza Dalemieux - wycedził
z zauważalną złośliwością - nie
zaprzątały sprawy naukowe. Interesy wolał. Terminy, kosztorysy - takie
rzeczy. Psychiatrą nie jestem, ale tak
nagły zwrot w zainteresowaniach, można tłumaczyć jakimiś zaburzeniami umysłu...
Czemu się pani tak rozgląda? - przerwał, posyłając redaktorce oburzone
spojrzenie.
Ta uznała, że jeśli ten wywiad ma
być czymś więcej, niż kolejną powtórką sagi szaleństwa Dalemieux, pora ugryźć
temat... od innej strony.
Zastanawia
mnie pańska... rezydencja. Jest taka ogromna, ale proszę wybaczyć, sprawia
niezmiernie ponure wrażenie. Nie sądzi pan, że mogło to znacznie... pobudzić
fantazję u co niektórych...
Pani
towarzyszko redaktorko, bądźmy poważni! - wąsik inżyniera poruszył się z
niezadowoleniem.- Dobrze to pani
określiła. Fantazje. W mojej pracy nie ma miejsca na to słowo. Jeśli zaś ma
pani na myśli towarzysza Dalemieux, to nigdy nawet tu nie był. Nawet nie ma
podstaw, żeby wymyślać o moim domu takie brednie.
Powiedziawszy to, inżynier dał znak
redaktorce, aby wyłączyła nagrywanie. Ta, sądziła, że inżynier chce się udać za
potrzebą. Ale on dalej stał naprzeciw niej, uśmiechając się chytrze.
Nie nagrywa
się? To dobrze. Niech to co powiem, zostanie między nami. Pani myśli, że co by
się stało, gdybym ja to wyremontował? - sapnął ze złością - Wywłaszczenie. Dostałbym jakąś służbową klitkę.
A tutaj, byłoby jakieś przedszkole miejskie albo przychodnia. Władz Raguzy i
tak nie stać na remont. Wyburzyć nie mogą. Zabytek. Wziąć tego to nawet po
wojnie nie chcieli. W prawym skrzydle jest zmurszały strop. Ogólne
zagrzybienie. Okna nieszczelne. Ale póki jest w takim stanie, jakim jest, nikt
mnie stąd nie ruszy! Towarzyszka wie, jakie są zasady. - mrugnął
porozumiewawczo. - O czym to mówiliśmy?
Można włączyć nagrywanie. Nagrywa się? To dobrze. Ten pałac, ma przeszło sto
szesnaście lat. I trzysta sześcdziesiąt metrów kwadratowych, trzy akry ogrodu.
Niewiele takich pereł pozostało w Raguzie. Pozostałe posiadłości mego rodu, z
chęcią oddałem w ręce naszego ludu. Ale tę, powierzono mi w pieczę, jako, że ja
najlepiej wiem, jak zadbać o własne gniazdo przodków. Koszta utrzymania takiego
miejsca są niezwykle wysokie. Staram się systematycznie odkładać pieniądze na
renowację. Chciałbym zachować go w oryginalnej formie. Modernizacja nie wchodzi
w grę. Ale oto i Gizela już niesie herbatę. Chodźmy za nią. Może zechce pani
napić się ze mną w kaplicy?
W kaplicy?
- wyjąkała przerażona redaktorka.
Coś jej świtało, że Valdo Dalemieux
majaczył o kaplicy.
Chyba,
że woli towarzyszka obejrzeć moją piwnicę. Wątpię jednak, czy pająki i kurz są
dobrym materiałem na sensacyjny artykuł. - inżynier otworzył przed nią
ciężkie, mahoniowe drzwi. - Kiedy jeszcze
panowała, za przeproszeniem ciemnota, takie... pomieszczenie, nie było niczym
unikalnym. Nie ukrywam, że przysporzyło mi trochę problemów. Zagospodarowanie
przestrzeni i tak dalej. Ależ proszę się nie krępować; może pani zrobić
zdjęcia. Bo po to pani tu właśnie przyszła, prawda? Sfotografować moją
nawiedzoną kaplicę.
Redaktorka
drżącymi dłońmi sięgnęła po aparat. Czegoś takiego, jeszcze w życiu nie
widziała. Może dlatego, że większość kościołów i miejsc kultu religijnego,
zostało po wojnie zlikwidowane? Władze pozostawiły w mieście tylko jedną
bazylikę. Resztę przybytków wyburzono, bądź zmieniono ich przeznaczenie.
Inżynier w ramach poprawności politycznej, również poszedł za ciosem. Urządził
w kaplicy coś na kształt oranżerii, z fortepianem o zrudziałych klawiszach
pośrodku.
Proszę,
możemy usiąść. - wskazał na stolik i fotele, ustawione pośród tej osobliwej
dżungli - Zamurowało towarzyszkę? - uśmiechnął
się przebiegle - Na tyłach jest weranda.
Tam było ich miejsce. Podłoga się zapada. Moja durna gosposia uparła się, że
roślinek jej szkoda. Mnie osobiście, niepotrzebne takie dyrdymały. Ale po co
przestrzeń marnować, jak można urządzić tak, żeby nikt pierdół nie opowiadał, a
żeby Gizelka nie jołczała nad roślinkami? Żeby nie opowiadali, że jakieś
opuszczone kaplice tutaj trzymam. Każdy teraz jest zadowolony.
Redaktorka, jak w transie, robiła
jedną fotografię za drugą. Jakże żałowała, że może uwiecznić to miejsce jedynie
w czerni i bieli! Kaplica miała pięć wysokich ścian; oryginalne, witrażowe okna
gotyckie, zachowały się jednak tylko na dwóch z nich. To przez nie padało
tęczowe światło, kładące się na liściach drzewek pomarańczowych, kaktusów i
palm. Jednak cała reszta pomieszczenia, była tak zapuszczona, jak większość
pałacyku. Dwa pozostałe okna, po prosto zabito dechami. Na centralnej ścianie,
straszyło puste miejsce po krzyżu, który niegdyś tu się znajdował. A wokół
niego, większość ściany była osmalona, jak gdyby coś tu wybuchło, bądź
spłonęło. Inżynier musiał zauważyć jej konsternację, bo odchrząknął uroczyście
i oznajmił:
Wiem, że
gapi się pani na te osmalone ściany. Podczas wojny, coś tu musiało wpaść. Nie
przebywałem wtedy w Raguzie. Cudem, pożar nie strawił całego pomieszczenia.
Popękały tylko dwa okna. To przez nie pewnie coś wrzucono. Cała rezydencja
mogła spłonąć. A jednak, nie spłonęła. Witraże są kosztowne. I tak to wszystko
wymaga renowacji. Chwilowo, muszę poświęcać me skromne środki na badania. - inżynier
upił herbaty - Nie, żebym narzekał, ale
sporą część pracy, wykonuję poza Kombinatem. Okablowanie kosztuje; miedź nie
jest tania. Wolę zainwestować we własną pracownię i pracować dwa razy szybciej,
niż zdawać się na ośmiogodzinny tryb pracy. Towarzyszka zapewne słyszała o
naszej pracy nad pasmem ultrakrótkim? A krzyż zdjąłem, ze zrozumiałych powodów.
Jestem człowiekiem nauki i ateistą. Proszę odłożyć już ten aparat. Czy jest
jeszcze coś, co opinia publiczna chciałaby wiedzieć na temat mojej... tak zwanej,
kaplicy?
Owszem - redaktorka z
westchnieniem, odłożyła na bok sprzęt - Zapewne,
pojawi się pytanie, skąd towarzysz Dalemieux w ogóle wiedział, że ma pan w domu
pomieszczenie po dawnej kaplicy? Skoro, nigdy tutaj nie był?
A bo ja
wiem? - inżynier wzruszył ramionami - To żadna tajemnica. Jeśli zajdzie się od wschodu, doskonale widać tę
część budynku. Przypuszczam, że dlatego zaatakowali. To mógł być nawet
szrapnel. Myśleli, że ktoś tu jest religijny. Ale to tylko piękny zabytek.
Tylko kompletny ignorant nie zorientowałby, co to jest. Dalemieux musiał od
kogoś o tym usłyszeć. Uparł się na tę kaplicę. Ja się nie param plotkami,
towarzyszko. Dobrze mi jednak wiadomo, co opowiada się na temat mojej rodziny.
Jakie
plotki ma pan na myśli? - zapytała uprzejmie redaktorka, choć kontrowersyjne pytanie,
samo cisnęło się jej na usta - Sądziłam,
że rozwiał pan wszelkie wątpliwości, na temat... pańskiego domu, który wzbudza
tyle grozy.
Być może redaktorce tylko się
wydawało; twarz Egona Krala, na tę jedną, jedyną chwilę, zgubiła swój złośliwy
wyraz. Odwrócił wzrok, wiedząc, że jest bacznie przez nią obserwowany.
Emilia,
moja żona. - odparł krótko. - Od lat
powtarzam, że to, co w ziemi pogrzebane,
nie powinno zostać... rozgrzebane. Ona...
Redaktorce nigdy nie udało się
dowiedzieć, co takiego ona. Możliwe,
że nie było to nic ważnego. Całą rozmowę, przerwały dobitne dźwięki marsza
pogrzebowego.
Ktoś grał na starym fortepianie.
Redaktorka, siedząca tyłem do instrumentu, zamarła. Bała się obejrzeć za siebie.
Przez kilka minut, siedziała struchlała, szukając wzrokiem pomocy u inżyniera.
Ale ten, wpatrywał się gdzieś w przestrzeń, nieobecnym wzrokiem. A jednak, z tym domem jest coś nie tak, pomyślała.
Co mnie podkusiło, żeby z nim
rozmawiać...?
Tymczasem, melodia
dobiegła końca. Egon Kral, nieoczekiwanie wstał i z wyraźną dozą ironii, zaczął
bić leniwe brawo.
Wspaniały
pokaz, Iwo. - rzucił w kierunku, w którym redaktorka, tak bardzo bała się
spojrzeć. - Pani zapewne też jest pod
wrażeniem jego umiejętności? Szkoda, że są tak zupełnie nieprzydatne.
Szczególnie jeśli chodzi o odgrywanie marszów pogrzebowych i tym podobne
szopki. Gdy ja, odbywam poważną rozmowę.
- Co? - Redaktorka
potrząsnęła głową, wciąż zmuszając się do tego, aby nie spojrzeć w kierunku fortepianu.
- Towarzyszu Kral... kto tak pięknie
grał? - wydusiła z siebie, pomijając to, że to piękne granie, było dla niej także przerażające. Szczególnie, że
pojawiło się gdzieś w momencie, gdy wspomniano imię zmarłej Emilii.
Ktokolwiek grał jeden z nokturnów
Chopina, właśnie wstał ze swojego miejsca. Zaszeleściły liście licznym roślin;
dało się słyszeć szybkie kroki. Redaktorce chyba umknęło, że inżynier nazwał go
po imieniu. Kątem oka, zauważyła, że drobna, niewielka, odziana w czerń
sylwetka, sadowi się obok niej w fotelu. Redaktorka z całych sił zacisnęła
powieki. Miała wrażenie, że tu przed nosem śmignęło jej czyjeś ramię; jakby po
coś sięgajac.
- Dzień dobry, ojcze. - tuż nad jej
uchem rozległ się młody, męski głos. - Muzyka jest prostszym językiem niż osso. Przynajmniej dla mnie.
Powiedziałem w ten sposób już wszystko, co
mógłbym mieć tej uroczej pani do powiedzenia.
- Dzień
dobry?! - wybuchnął znienacka Kral - Jest godzina szesnasta! Pytam się, co żeś
całą noc robił, że dla ciebie, godzina szesnasta, to jest ''dzień dobry?!'' I
czy ty w ogóle wiesz, kto to jest? Czy ty wiesz, przed kim ten cyrk odstawiłeś?
- A new wem. - dobiegło od strony
fotela, wraz z głośnym mlaskaniem. - Ciam, ciam, ciam.
Zdziwiona redaktorka uniosła
wreszcie wzrok. Wszystkiego mogła się spodziewać w tym domu. Tylko nie tego, co
właśnie siedziało w fotelu obok. A obok niej, siedział niewielki, ubrany na
czarno chłopak, pochłaniający z zadowoleniem jedno z ciastek, które Gizelka
postawiła na paterze. Redaktorce nie umnkęło,
przeszywające spojrzenie jego wielkich oczu, które w świetle witraży, wydawały
się niemal złociste. Przełknąwszy ciastko, odrzucił z oczu jasnobrązową grzywkę
i przemówił do redaktorki.
- Nie wiem kim pani, jest, ale słowo
ojca inżyniera, w tym domu, podobno
jest święte. Musiałem się przychylić do tego. Jak się pani towarzyszce
podobało? - wyszczerzył ku redaktorce zęby, umazane czekoladą. - Tak jak
powiedział: co pogrzebane, to nie rozgrzebane. Powiedziałem to pani... na swój
sposób.
Rzeczona towarzyszka, nie potrafiła na to zbyt wiele odpowiedzieć. Może
dlatego, że jej uwagę przykuły złociste, wielkie oczy, okraszone zamaszystymi
brwiami. A może, chodziło o te szczerzące się w jej kierunku, ogromne, umazane
czekoladą zęby. Tym bardziej, że trójki były przesadnie duże; jak gdyby ten
wygadany młodzieniec, posiadał najprawdziwsze kły. W odpowiedzi, na jej
oniemiałe spojrzenia, ten jedynie wpakował w siebie kolejne ciastko.
- A oto i Iwo Kral. Mój syn, o
którym także opowiadają pierdoły. - wycedził inżynier z widoczną złością -
Proszę nie zwracać na niego uwagi. To inteligentny chłopak, jak pani widzi. Ale
czasem się wydurnia. Młodość. Sama chyba pani zrozumiała, że i on nie życzy
sobie poruszania pewnych tematów. Chociaż ma swoje dziwaczne... sposoby... na
powiedzenie czegoś, niestety... - prychnął inżynier - Jak rzadko, nawet on
przyznał mi rację. Nie powinniśmy rozmawiać o Emilii.
- Ojciec też, jak rzadko,
powiedział, że jestem inteligentny. Ale może mu pani uwierzyć, jeśli to
potrzebne. Przepraszam, kim pani jest? Bo coś nie dosłyszałem. - rzeczony Iwo
Kral, wbił w redaktorkę swoje bursztynowe oczy, nie omieszkając przy tym
sięgnąć, tuź przed jej nosem, po kolejne ciastko.
- Natalia Ivanovic. Redaktor kolumny
towarzyskiej, ''Dziennik Ludowy''. - przedstawiła się, nie mogąc oderwać wzroku
od śledzących ją, niezwykłych oczu.
- Janko Kral. - chłopak wyciągnął do
niej rękę, upaćkaną ciastkiem. - Nikt ważny. I lubię ciastka, oraz grać ludziom
marsze pogrzebowe. - puścił do redaktorki oko.
- Panie towarzyszu inżynierze...
jest mi niezmiernie miło poznać pańskiego syna... to zaskakujące, wszyscy
myślą, że on... że on... - zacięła się redaktorka, próbując jakoś ubrać w słowa
wszystko, co dotąd słyszała na temat młodego Krala.
- Co, że gadali, że jest ułomny? I
że z tego powodu w zamknięciu go trzymam? - prychnął z niesmakiem inżynier - On
sam... nie lubi się wychylać. Nikt go nie więzi. Przechodził gruźlicę,
kwarantanna była wskazana. Słabe zdrowie miał. Postanowiłem edukować go w domu.
Tak zdolne dziecko, wymagało indywidualnego programu. Sama pani widzi,
towarzyszko redaktorko, że gdy bliżej się przyjrzeć... w naszym życiu, nie
znajdzie się nic osobliwego. - podsumował. - Zdaję sobie sprawę, że zbyt długo
pozostawaliśmy w cieniu. Niech szanowna towarzyszka sobie to zapamięta: gdy
ktoś zbyt długo milczy, zaczynają gadać za niego.
- A pan, panie Iwo... znaczy się
Janko.- redaktorka aż wzięła głębszy oddech - Czy zamierza pan pójść w ślady
ojca?
Co z tego, że przyszła tu rozmawiać
ze starym Kralem? Taka okazja, nie mogła jej przejść koło nosa! Sensacja
miesiąca! To osnute dziwnymi legendami, tajemnicze dziecko, ukrywane latami
przed ludzkim wzrokiem - nie było już dzieckiem, a dorosłym mężczyzną. Siedział
teraz obok niej i posyłał ten lekko diaboliczny uśmieszek, najwyraźniej ją
podrywając. Inżynier zauważył to i też posłał synowi spojrzenie. Zgorszone.
- Iwo, nie wiem czy zdajesz sobie
sprawę, ale towarzyszka Ivanovic reprezentuje największy krajowy dziennik. Jak
żeś już tu przylazł i wepchnął się na trzeciego w MÓJ wywiad, to może chociaż
raczysz odpowiedzieć na pytanie, zamiast śmiać się jak głupi do sera?! -
warknął zniecierpliwiony inżynier.
- Nie zrozumiałem pytania. Czy gdy
grałem, to brzmiało, jakbym zamierzał? - westchnął młody Kral, przewracając
oczami.
- Och, rozumiem. - redaktorka
Ivanovic zmieszała się, wiercąc się przy tym w fotelu. Przez cienkie czarne
pończochy, wyraźnie czuła odzianą w dżins łydkę, ocierającą się nieznacznie o
jej własną. - Czyli, chciałby się pan zajmować muzyką? Jakie są pańskie...
plany?
- A pani? - Janko Kral posłał ku
niej swój uśmiech godny bestii - Jakie są pani... plany? Czy chciała się pani
kiedyś zajmować muzyką? Myślę, że byłaby z pani znakomita flecistka...
- He, he, he! - inżynier wszedł
synowi w słowo, choć jego śmiech, brzmiał bardziej jak kaszel. Twarz miał całą
czerwoną ze złości. - Dowcipny jest. Ale proszę to wszystko wymazać z taśmy,
albo chociaż o tym nie pisać. Iwo jest studentem fizyki. Oczywiście, że idzie w
moje ślady, jakżeby inaczej? Prawda synu?
- Tak, ojcze. - odparł młody Kral,
niebezpiecznie wbijając wzrok w przestrzeń.
Redaktorka mogła przysiąc, że na
chwilę, jego wielkie oczy, przybrały pomarańczowy kolor. Być może, była to
tylko gra świateł, padających na jego twarz z witraża. Musiało jej się wydawać,
bo po chwili, gdy słońce zaszło za chmurę, same oczy, jakby zgasły. Janko
spuścił powieki; po chwili jego oczy miały znowu zwykły, orzechowy kolor.
Zapadła krępująca cisza. Natalia sądziła, że jest tak doskonale przygotowana na
wywiad; miała tyle pytań do inżyniera! Lecz teraz, miała w głowie tylko wielką
pustkę. Ręka wydawała jej się taka ciężka, gdy miała sięgnąć po notatki...!
W tej samej chwili, stojący pomiędzy
nimi wszystkimi stolik z zastawą, runął z impetem. Przedwojenna porcelana
potłukła się na kawałki; wszyscy odskoczyli na bok, cudem unikając poparzenia
herbatą. Nie była to jednak sprawka ducha, czy innej istoty nadprzyrodzonej.
Zza pobojowiska, wynurzył się ogromny, rudy łeb kota. Zielone oko, błysnęło
złowrogo.
- Mau! - oznajmił najwyraźniej
zadowolony ze swego wyczynu zwierzak.
- Cholera jasna! - inżynier nie był
w stanie panować nad słownictwem - Ile razy mam ci powtarzać gówniarzu, tobie i
tej durnej, starej babie, żebyście go zamykali, gdy załatwiam moje interesy?
- Rimbaud! Chodź do pańcia, no
chodź! - Janko, najwyraźniej nie podzielał zdenerwowania swojego ojca.
Ignorując jego wrzaski, porwał kota w ramiona i przełożył go sobie przez kark.
Zadowolony kot, spoczął na jego ramionach, niby żywa etola.
- Przepraszam towarzyszko, za to
całe zamieszanie. - sapnął wściekły Kral - Gizela! Gizela! Kota żeś nie
zamknęła jak prosiłem! Chodź tu teraz i posprzątaj cały ten burdel, którego
narobił! Mam nadzieję, towarzyszko, że ta drobna kompromitacja, nie zostanie wspomniana
w artykule? - rzucił w kierunku redaktorki.
- Przedstawiam pani mojego kota. -
Janko skłonił się ku redaktorce z kurtuazją, z trudem utrzymując na sobie
zwierza, który był jednej trzeciej jego rozmiarów - Ma na imię Rimbaud. Tak jak
Artur Rimbaud, ten poeta. Niestety, mimo moich starań, jeszcze żadnego wiersza
nie napisał...
Redaktorka, była coraz bardziej
czerwona na twarzy. Okazało się czemu; od kilku minut powstrzymywała wybuch
śmiechu. Teraz, zanosiła się nim w najlepsze, równocześnie sięgając po aparat.
Obaj panowie, patrzyli tylko na nią zdumieni.
- Proszę się przez chwilę nie
ruszać. Niech pan nie puszcza tego kota, jest doskonale. - skinęła na syna
inżyniera, z trudem tłumiąc śmiech. - A pan, panie inżynierze, niech stanie
obok syna... tam, na tle tej palmy...
- Co? - Kral ze zdziwienia aż
zamrugał oczami - Pani chce... żebym ja pozował...tutaj, z nimi do zdjęcia?
Wykluczone! To niepoważne! - zaprotestował inżynier, gdy redaktorka bezczelnie,
pociągnęła go w kierunku rzeczonej palmy.
- To pan jest niepoważny, panie
inżynierze. - odparła redaktorka, majstrując przy lampie błyskowej - Ściągnął
mnie tu towarzysz, mając na celu poprawę własnego wizerunku w oczach ludu.
Towarzysz dobrze wiedział, do jakiego działu się dodzwonił. Lepsza okazja się
nie mogła nadarzyć... o, jeszcze panią gosposię zapraszam, proszę stanąć u boku
pana inżyniera! Będziemy robić zdjęcie! - poprowadziła ku palmie zmieszaną
Gizelkę, która przecież przyszła tu tylko po to, żeby posprzątać bałagan.
- Ale ja przeca... łostatnio to mnie
fotografiję robili, ze świętej pamięci mężem, na ślub! - wyjąkała staruszka
łamanym osso - Jak to tak? Człowiek stary i brzydki, na co fotografija z panem
inżynierem?
- Przysługa dla pana inżyniera, pani
Gizelo. Wszystkich chwyci za serce, że w podzięce za wieloletnią służbę, mimo
zmiany obyczajów, wciąż ma pani u
niego dach nad głową. Panie inżynierze, proszę się uśmiechnąć. - redaktorka
błysnęła lampą - Jeśli panu tak zależy na opinii obywateli, musi pan wiedzieć,
że odpowiednie zdjęcie bardziej do nich przemówi, niż obszerny tekst. Ci
zapracowani ludzie, nawet nie będą mieli czasu, żeby to w całości przeczytać.
- Pani pomysł, towarzyszko, jest
nonsensowny. - mruknął inżynier, przecierając oślepione fleszem oczy - Nie
rozumiem, co takiego w tym zdjęciu ciekawszego, niż, dajmy na to, moje zdjęcia
w pracowni. Obywatele powinni zobaczyć, jak...
- Towarzyszu inżynierze, ale o
pańskiej pracy, wiedzą i tak już wszyscy! Musimy pokazać coś nowego! Towarzysz,
jako ojciec. Szczodry chlebododawca. I w dodatku, lubi pan rośliny i
zwierzęta...
- To nie jest mój kot! To mój syn
niańczy od lat tę rudą zakałę! A tę zieleninę z werandy, to Gizela upierała się
tu przenieść!
- Proszę się nie ruszać, towarzyszu.
Bo zdjęcie wyjdzie rozmazane...
Egon Kral, nigdy się nie dowiedział,
że Natalia Ivanovic, początkowo zamierzała obsmarować go na amen, a temat Iwo -
uczynić jedynie enigmatycznym fantomem ze zdjęcia. Trochę ją oczarował ten
chłopak, a trochę jej go było szkoda. A sam inżynier? Tytuły hrabiowskie, czy
naukowe... jakie miały znaczenie? Z tego człowieka, był cham i prostak jakich
mało! Gdy ona pomagała ledwie ruszającej się staruszce, zamiatać stłuczoną
porcelanę - stał i patrzył, paląc cygaro. Zamierzała napisać coś w rodzaju
''CZY VALDO DALEMIEUX MÓWI PRAWDĘ?''. Dalemieux miałby wtedy może trochę
większe szanse, aby przekonać władze, że Kral to krętacz i rzeczywiście należy
przeszukać jego rezydencję. To mogło być całkiem ciekawe. Kto wie? Może
rzeczywiście należał do jakiejś tajemnej sekty? Albo prowadził nielegalne
eksperymenty, a Valdo, będac w szoku,
nie potrafił się na ten temat wysłowić? Ta na siłę urządzona w kaplicy
oranżeria...
Tak się jednak nie stało. Inżynier
nawet nie miał pojęcia, że ktoś cały czas czuwał nad sytuacją. Bardziej, niż on
sam. Karty się miały odwrócić. W ostatniej chwili... redaktorka musiała zmienić
zdanie.
***
Jeżeli podoba ci się moja twórczość, dorzuć grosik i pomóż mi ożywić moją historię!
https://zrzutka.pl/5t842p
Dzięki!
~ Anu Yas