piątek, 14 kwietnia 2023

Część kolejna, oraz dlaczego to jest już bez sensu, a jednak dla mnie ma sens.

 Nie było mnie tu dobry tydzień. Takie tam- zwyczajne powody. Może wątpię, może miałam trochę takiej zwyczajnej pracy... Gratki dla mnie - po 8h, z zapaleniem gardła i gorączką na słuchawce! No, ale trzeba zarabiać. Po tym, w domu, to ja już tylko chowałam się pod kołdrę i nic nie jestem w stanie robić. A przecież... jak to leciało w tym kawałku Abney Park? ''If you give up, you're not done for...''

Że przecież, jeśli się poddasz, to nie jesteś do tego stworzony. A przecież ja jestem stworzona po to, żeby stworzyć Kojota 

Nie... myślę, że to jest więcej zwątpienia. Jak zastanawiasz się, czy ten sos sprzed dwóch tygodni w lodówce jednak się nadaje do użycia i to zjadasz, to chyba jest coś nie tak. Nieee... wszystko jest nie tak, ale zamierzam prowadzić tego bloga tylko po to, żeby został jakiś ślad po tym wszystkim. In case, jeśli umrę, to przynajmniej Kojot nie zginie w tłumie. W necie, przecież nic podobno nie przepada. W przeciwieństwie do ludzi, którzy to po sobie zostawiają - chociaż wątpię, czy ktoś w ogóle czeka na to, co ja napiszę.

A przecież, przecież coś do cholery, coś robię! Nie zajmuję się wyłącznie malowaniem hybryd i kaszojadem, mam jakąś wizję, coś sensownego... 

A jednak, hybrydy, plotki pudelki, oraz popisy kaszojadami wygrywają na dzień dzisiejszy... Chyba taka epoka. Potrzebujemy plotek, hybryd i kaszojadów, ewentualnie Netflixa. Sama chyba wrócę do oglądania Simpsonów i Futuramy godzinami, bo wydaje się to być bardziej normalne, niż pisanie. Przynajmniej w moim położeniu przegrywa. Ewentualnie, rozważałam udawanie jakiejś kolejnej zaginionej dziewczynki i zarobienie na tym wyświetleń, Ja czasami myślę, że poprzez to, że jestem niebinarna i całe życie myślałam też o tym, żeby zrobić coś ponadczasowego, coś co może przetrwać wieki, czegoś co nigdy nie zbuntuje się przeciwko mnie i nie odejdzie - no sorry, ale sama siebie skazałam na zagładę. Ale wolę być taka, tak po prostu. 

Nieważne. Koniec pierdolenia. Wrzucam kolejną część. Jeśli ci się podoba moja twórczość, to link na zrzutę jest... no, w linkach. 

****

Musicie jeszcze o czymś wiedzieć. Natalia była tak oszołomiona całym spotkaniem, że gdy pomagała Gizeli sprzątać, zagubiła puderniczkę. Bardzo cenną puderniczkę, bo posrebrzaną. Musiała wysunąć się z kieszeni! Oczywiście, zgubę odkryła chwilę po tym, jak ta biedna staruszka, Gizela, odprowadziła ją już za bramę. Natalia, zdecydowanie nacisnęła klamkę przyrdzewiałej furtki.

            - Pani Gizelo! - krzyknęła za przygarbioną sylwetką - Poczeka pani chwilę! Muszę się wrócić! Zdaje się, że coś zgubiłam!

            Gosposia Krala, niestety, poza tym, że dość średnio władała osso, to jeszcze była przygłucha. Wielkie drzwi wejściowe, zatrzasnęły się przed nią z hukiem. Pani redaktor jednak uznała, że zguba jest tak cenna, iż wypada jej wejść z powrotem na posesję. Wystarczyło nieco mocniej szarpnąć za furtkę. ''Jak oni przez tyle lat uniknęli rabunku? Chociaż z takim stróżem jak ten cały Rimbaud...'' - pomyślała mimochodem, o przeogromnym, rozkapryszonym kocie. I weszła, zaklinając w duchu, aby znowu nie trafić na tego agresywnego, jednookiego persa.

            Okazało się, że dzwonek przy drzwiach, nie działa. Pukanie i stukanie, także na niewiele się zdało. Redaktorka nie odpuściła; obchodząc całą rezydencję dookoła, odkryła wreszcie uchylone okno. Ale zanim sama się odezwała, zza szpary dobiegł potężny huk tłuczonych naczyń; jak gdyby ktoś nimi rzucał. Rozpoznała głos inżyniera Krala:

            - Mam ci przypomnieć gówniarzu, jaką mam ciężką rękę? Wstydu tylko potrafisz narobić! A już babę w garści miałem! Co to była za cyrkada, pytam się ciebie?! Stój, jak do ciebie mówię! Dokąd ty idziesz?! Dlaczego ty mi nie odpowiadasz?! Iwo! Dlaczego ty nigdy nic nie odpowiadasz? Dokąd ty, do kurwy nędzy znowu idziesz?! Iwo!

            Po tym, znowu rozległ się dźwięk jakiegoś tłuczonego naczynia i lament Gizeli. Zza drzwi wejściowych, wypadła niewielka, czarna sylwetka w skórze. Ten ktoś, dosiadł zaparkowanej tuż pod rezydencją Vespy i odjechał w siną dal.

            Redaktorka już nie miała wątpliwości. Zdarzenie, którego była świadkiem, tylko utwierdziło ją w przekonaniu, jakim człowiekiem naprawdę był Egon Kral. Pal licho tę puderniczkę. Wyśle mu jutro telegram i poprosi o zwrot na adres redakcji. Od początku czuła, że ma do czynienia z człowiekiem zakłamanym. A jeśli nie zakłamanym, to kompletnie interesownym karierowiczem. Już ona dobrze wiedziała, co napisze na jego temat. Na pewno miał coś na sumieniu; o nie, nie pozwoli wykorzystać ''Dziennika Ludowego'', dla jego osobistych celów! Nie po to wujek załatwił jej po studiach posadę, aby teraz miała się podlizywać jakimś podejrzanym indywiduom! Jaka szkoda, że wyłączyła nagrywanie, gdy opowiadał, jak gra na nosie władzom z tym domem...

            Zdanie, zmieniła w ledwie kilka godzin po wyjściu od Krala. Po odniesieniu negatywów do wywołania, już późnym wieczorem, zmęczona Natalia wracała do domu. Usłyszała gdzieś za plecami, lekki warkot skutera. Przyśpieszyła kroku. Pojazd zatrzymał się. Ktoś z niego zeskoczył i szybkiem krokiem, szedł w pewnej odległości za nią, by następnie skręcić w boczną uliczkę. Redaktorka odetchnęła z ulgą. Przez wizytę w tym upiornym domu, zaczyna mieć jakieś urojenia! Weszła w swoją bramę, a następnie udała się na górę. Pewnym krokiem, wspięła się na piętro. I tutaj, klucze z brzękiem wypadły jej z rąk.

            Ktoś stał na półpiętrze. Cofnęła się i nerwowo nacisnęła na włącznik światła; nie działał. Znowu te gówniarze od Vankoviców, wykręciły żarówkę! Wstydu nie mają! A tutaj, niewielka postać w czerni, przypatruje jej się, siedząc na parapecie. Natalia wrzasnęła i już miała zbiec z powrotem w dół, kiedy napastnik dał za nią susa, przeskoczył kilka stopni w dół i chwycił ją za ramię.

            - Pani Natalio! Spokojnie, to tylko ja. Janko Kral, pamięta pani?- wielkie oczy skrzyżowały z nią wzrok. Chłopak, nie wiedzieć czemu, miał na twarz wsuniętą czarną bandanę.

            - Iwo Kral? - wyjąkała zdziwiona redaktorka - Co ty wyprawiasz?! Proszę mnie puścić! Bo zacznę krzyczeć za policją!        

            - Janko. - poprawił ją młody Kral - Wszyscy, którzy nie są moim ojcem, mówią do mnie Janko. I przepraszam... ekm. - zażenowany, puścił jej ramię - To nie tak miało wyjść. Spokojnie, proszę nie krzyczeć...

            - Co nie tak miało wyjść? - syknęła redaktorka - Napadasz mnie zamaskowany na ciemnej klatce i jeszcze mam nie krzyczeć?!

            - Zamaskowany...? A, to! Kretyn ze mnie... pardon za to... ale... - Janko ściągnął z twarzy chustę. - Skuterem jestem. Wieje, psiakrew.

            Zmieszany, przeniósł wzrok na redaktorkę. Uniósł brwi ze zdziwieniem. Ta, stała naprzeciw niego z... niewielkim nożem motylkowym w ręku.

            - Albo w tej chwili wypierdalasz stąd gówniarzu, albo nie będę się z tobą cackać! - krzyknęła, wymachując nożem - Myślisz, że jesteś pierwszy, który próbuje mnie zastraszyć?! Myślisz że się ciebie boję? Ja pracuję dla największego dziennika w kraju! Nie raz kazano mi zamilknąć... nic mnie i tak nie powstrzyma, aby napisać prawdę o twoim ojcu!

            Janko Kral, był jednak... dziwny.

            Gdy ona skończyła, stał tak dalej na schodach, bez ruchu, wpatrując się w nią jakby pustym spojrzeniem. Ivanovic opuściła nóż, sapiąc wściekle. Coś tu nie grało. Nie... grało? Co on dzisiaj powiedział? Że lubi grać ludziom... marsze pogrzebowe?

            - Ani kroku dalej! - warknęła ostrzegawczo, sądząc, że z nim coś rzeczywiście jest nie tak i...

            Wtedy, Janko Kral, wybuchnął histerycznym śmiechem.

            - Serio? - wykrztusił? - Ojoj... to ja powinienem się chyba bać pani, pani Natalio. Jaka pani groźna! - posłał jej szeroki uśmiech - Obraziłbym się, ale nie mam na to czasu Bo w zasadzie, to... - wyciągnął ku niej dłoń, w której spoczywała zagubiona przez nią, posrebrzana puderniczka - Znalazłem to. To raczej nie Gizelki. A koleżanek, nie zapraszam do domu. Ojciec natomiast, ich nie posiada. Woli kabelki. Czyli... to chyba pani własność?

            Pani redaktor była kompletnie zawstydzona. Bez słowa schowała nóż do torebki i wzięła do ręki puderniczkę. I kto tu wyszedł na wariata? - pomyślała. Postanowiła jednak zachować pokerową twarz. To byłoby zupełnie nieprofesjonalne, spoufalać się z nim, chociaż... chociaż...

            W świetle latarni, jego oczy znowu płonęły tym dziwnym światłem. Ile on może mieć lat? - zastanowiła się Natalia - Może wygląda na szesnaście; ale skoro studiuje, to przynajmniej... dwadzieścia? A ona, jeszcze zwracała się do niego per ''ty''!

            - Dziękuję, ale szkoda było fatygi. - odparła chłodno - Jutro i tak zamierzałam wysłać telegram.

            - Do jutra, wszystko się może zmienić. - rzucił Janko enigmatycznie.

            - A więc jednak chodzi ci o ten artykuł? - redaktor skrzyżowała ramiona - Czego ode mnie chcesz? I skąd w ogóle znałeś mój adres?

            - Niech pomyślę... - Janko z wdziękiem przewrócił oczami - Powiedziałem dziś już całkiem sporo na swój temat. Do tego, że lubię ciastka i grać marsze pogrzebowe, mogę dołożyć także to, że... Potrafię czytać książki telefoniczne! Przez podwórze, nietrudno wejść. Wystarczy przesadzić mur; drzwi nikt od dawna nie zamyka, prawda? Usiadłem na pierszym piętrze, bo to było, jak ruletka. Mogłem trafić. Albo nie. - wyszeptał, przybliżając się do niej niebezpiecznie. - W tej sprawie nie ma nic tajemniczego, pani Natalio. Chciałem oddać zgubę. Chill out, jak to mawiają po dalekiej stronie Muru. Ja też nie wiem, czego pani mogłaby jeszcze ode mnie chcieć, poza tym, że mnie zabić.

            Redaktorkę przeszył dreszcz. Ale; wciąż miała wątpliwości co do tego, skąd w ogóle młody Kral tu się wziął. Dlaczego... ten smarkacz (pal licho, że był tylko jakieś dziesięć lat młodszy od niej)  potrafił wyciągać z ludzi ich największe lęki, wewnętrzne bestie i... pragnienia? I jeszcze się z tego w najlepsze śmiał. Ach, jakby zapomniała. Potrafił czytać książki telefoniczne.

            - Twój ojciec zasługuje na to, żeby go pogrążyć. Sam o tym wiesz, prawda? - wyszeptała. - Jak on może zaganiać tę więkową staruszkę do sprzątania po durnym kocie? I sam stać z boku, przyglądać się temu... Słyszałam też waszą kłótnię. Zróbmy to razem, Janko. - uśmiechnęła się szelmowsko - Przecież tego chcesz, prawda?

            - A dlaczego, do cholery, miałbym tego chcieć? - Janko potrząsnął rozczochranym łbem, odrzucając grzywkę  - Owszem, to skurwysyn. I dlatego, muszę dbać o to, żeby nie mieć przesrane. Jeśli jednak pani tego nie rozumie... Proszę pisać, co pani zechce. Ja, sobie poradzę. I tak pani nie ma pojęcia, o prawdzie.

            - To mnie oświeć.

            - Nawet ja nie wiem, jaka jest prawda, pani Natalio. Nie może pani sobie rościć do niej prawa, skoro nawet ja nie znam całej.

            - O czym więc wiesz? - redaktorka przysunęła się bliżej. Jej dłoń, mimochodem chywiciła dłoń młodego Krala. Ten ścisnął ją nadspodziewanie mocno. I po prostu puścił.

            - Że nie jestem nim. Ja tylko oddałem pani puderniczkę za kilkaset kun. Odpowiedziałem na pani pytania, ale pani wciąż nie odpowiedziała na moje. Jakie są pani plany?

            - O jakie plany panu chodzi? - przysunęła się bliżej

            - Na przykład, o dzisiejszy wieczór. Mąż w domu, czy w delegacji? Nie chciałbym sprawiać kłopotu...

            - Nigdzie. Wyjechał trzy lata temu na kontrakt. Na Kubę. Pan jest zbyt młody, aby wiedzieć, jak kończą się wyjazdy za Mur.

            - Takimi wieczorami, jak dziś. - uśmiechnął się Janko. - A pani, nie jest jeszcze za stara, żeby się o tym przekonać. Ma pani tę prawdziwą szansę. Mogę pani opowiedzieć całą prawdę. Opowiedzieć ją, po mojemu. Moją prawdę. Wydaje mi się poza tym, że lubi pani muzykę.

            - Ale nie mam fortepianu. Pija pan kawę, czy herbatę?

            - Ani jednego, ani drugiego, ale to to czerwone wino, które pani zapewne w ukryciu popija, będzie całkiem niezłe.

            Dwie skryte w mroku postaci, powędrowały po schodach, na piętro. Drzwi zatrzaśnięto cichaczem, co by nie wzbudzać podejrzeń u sąsiądów, którzy z napięciem śledzili całą scenę, klnąc na gówniarzy od Vankoviców i wykręconą żarówkę. Janko Kral, musiał opowiedzieć redaktorce, wiele ciekawych historii. Rozmowa przeciągnęła się do godzin porannych, kiedy to mleczarz nieomal zderzył się z młodzieńcem w ramonesce, pośpiesznie zbiegającym po schodach z pierwszego piętra.

czwartek, 6 kwietnia 2023

CZĘŚĆ 2 - Cudowny chłopiec.

 Krótko mówiąc - wpadamy na meritum sprawy, czyli tw. inż. Krala i jego nie do końca normatywnego syna. :) 

Akurat z tego wątku jestem bardzo zadowolona. W pewnym momencie, ten początek był strasznie miałki, a dodanie mu trochę absurdów (w postaci np. pseudo-oranżerii w kaplicy - takie nawiązanie do komunizacji wszystkiego, co pochodzi z lat w których dzieje się ''Historia, której nie było), nieco to wszystko podkoloryzowało i - paradoksalnie - nadało jakiś dziwny, mroczny akcent. W pierwszej wersji o wywiadzie było tylko wspomniane; coś mnie podkusiło, żeby jednak ten temat rozwinąć i po raz pierwszy pokazać tam Iwo Krala. 

Jeśli chodzi o nieścisłości historyczne, to przypomnę, że przecież ZSSR nigdy nie nazywało się WUNS, czyli ''Wielka Unia Narodów Słowiańskich'', więc cały czas jesteśmy w świecie moich fantazji. (Tak, ten WUNS to nawiązanie do wąsów, przyznaję... wiecie jak wiele czasu zajmuje wymyślenie takiego zabawnego i wymownego skrótu? Przecież wiadomo, kto to Naczelnik WUNS. Tamten nasz naczelnik WUNS, dawno wąchał kwiatki od spodu w 1960. Ale to był inny 1960, i inny Naczelnik z wunsami... tfu, wąsami. Od czego jest w końcu literatura? W ''Syrenach z Tytana'' jednego z moich ulubieńców, Kurta Vonegutta, myśmy już przecież w latach 50' skolonizowali Marsa. :D 

No i oto efekt moich zabaw - a Kurta Vonegutta i jego książki, też polecam, są zajebiste. 

***

HISTORIA DRUGA

Cudowny chłopiec

            Wrócmy jednak na chwilę do Egona Krala. Kral, mimo, iż nagminnie spławiał służby specjalne, doskonale zdawał sobie sprawę z tego, co Dalemieux wygaduje na jego temat. Wiedział, kiedy milczeć, a kiedy można zacząć mówić. Kilka dni przed zainscenizowaną konferencją prasową, sam zadzwonił do ''Dziennika Ludowego'', wyrażając chęć na obszerny wywiad. Jakież było zdziwienie pani redaktor z kolumny towarzyskiej, kiedy odebrała telefon od inżyniera! Egon Kral, zapraszał ją serdecznie w swe skromne progi. To jest: do zapuszczonego pałacyku, przy Leptirovej 7.

            Nie sądzi towarzyszka redaktorka, że pora, abym przerwał milczenie? Na nerwy działają mi już insynuacje tego cyrkanta, Valdo Dalemieux. To co wygaduje, kala moje dobre imię. Ja wiem, że niby cała sprawa jest tuszowana; że oficjalnie ma być sądzony za to łapówkarstwo i pranie brudnej forsy. Tak każą wam pisać; ale ludzie zawsze będą gadać. Toteż zapraszam serdecznie do mojej rezydencji. Chcę, aby wszyscy się przekonali, że nie mamy nic do ukrycia.

            Rzeczywiście, w tamtym okresie, artykuły na temat Valdo, musiały zostać mocno ocenzurowane. Przemilczano cały wątek o produkcji broni. Jedyne, co można znaleźć w ossonegrańskiej prasie z roku 1960, to głównie wzmianki o finansowych machlojkach prezesa. Jednakże przecieki na temat jego oskarżeń wobec Krala, jakoby ten nawiązał kontakt z kosmitami i diabłem, były tak barwne,  że nie można było tego pominąć. Zaproszenie do rezydencji Krala, było nie lada sensacją. Redaktorka zacisnęła kciuki z radości. Koniec sezonu ogórkowego. Oto i nowa historia.

            Została powitana z wszelkimi honorami przez wiekową gosposię inżyniera. Sam budynek, wyglądał z zewnątrz na opuszczony. Zaniedbany ogród z porośniętymi mchem rzeźbami, wyschnięta fontanna... Musztardowy tynk sypał się z fasady. Redaktorka zmarszczyła brwi. Gdy staruszka Gizelka udała się nieśpiesznie, by zaanonsować jej przybycie, przystanęła na chwilę na ganku. W promieniach słońca, wylegiwał się ogromny, rudy pers, rozmiarami bardziej przypominający tucznika, niż kota. Kobietę przeszył dreszcz. Sięgnęła po aparat.

            Reakcja kota na błysk flesza, była tak nieoczekiwana, że wrzasnęła z przestrachem, a aparat wypadł jej z rąk. Kot podniósł łeb, wysunął pazury i najeżył się, sycząc wściekle. Ale nawet i nie to tak przestraszyło redaktorkę. Kot, był połowicznie ślepy. Miał tylko jedno, błyszczące, zielone oko. W połączeniu z jego rozmiarami, wyglądał przerażająco.

            A czy nie wypadałoby zapytać mnie najpierw o pozwolenie, towarzyszko, nim pani zacznie robić zdjęcia mojej posesji?

            Powoli odwróciła głowę. Za jej plecami, stała zmieszana Gizelka, oraz chuderlawy, łysiejący jegomość o niepokojąco wąskim wąsiku. Nie wyglądał na zadowolonego.

            Inżynier Egon Kral? - wyjąkała, podnosząc z ziemi aparat.

            We własnej osobie. Hrabia inżynier Egon Kral. - kurtuazyjnie uścisnął jej dłoń. - Rozczaruję towarzyszkę, ale Marsjan czy diabłów, o których opowiadano, pani nie zastała. Być może dlatego,  że nigdy nie istnieli. - zarechotał, widząc, że gosposia ukradkiem się przeżegnała - Żeby była jasność - wycelował palcem w kota - Zaprosiłem was tu w celu zdementowania tych pierdół, które opowiada nasz drogi Valdo. Po wywiadzie, możemy zrobić kilka wybranych ujęć. Zapozuję w pracowni i tak dalej. Ale nie życzę sobie widzieć w gazecie zdjęć tej rudej przybłędy. Nie nauczony fotografowania, to zaatakował. Kto chciałby robić zdjęcia takiemu monstrum?

            Mau! - miauknął obrażony kot, jak gdyby zrozumiał, że to o nim. Ułożył się ponownie na ganku, nie spuszczając z redaktorki oka.

            Redaktorce przez chwilę przemknęła myśl, że z tym zwierzakiem jest rzeczywiście coś nie tak. Ale inżynier jakby czytał w jej myślach.

            Zapraszam do środka. Mieliśmy rozmawiać, a nie oglądać koty. - uchylił przeraźliwie skrzypiące drzwi wejściowe i nawet nie czekając na redaktor, sam podążył w kierunku holu. - Gizela! Zrób pani redaktor herbaty. Możesz wziąć tę droższą, dla gości. Jeśli wszystko jasne - przystanął na zakurzonej posadzce - możemy przejść do konkretów.

            Redaktorka skinęła głową, wciskając guzik w przenośnym magnetofonie.

            ''Dziennik Ludowy'' jest zaszczycony pańskim zaproszeniem. Jakie jest pańskie stanowisko w sprawie Valdo Dalemieux? - rzuciła prosto z mostu.

            Oczywiście, że ubolewam nad tragedią, która spotkała mego wieloletniego przełożonego. Nagrywa się? To dobrze. Człowiek był z niego wybitny. Ale gdy się zajdzie za wysoko, można i z tej wysokości spaść. Chciałbym wyrazić wdzięczność władzom Ossonegro, że postanowiły zatrudnić mnie w nowopowstałym na miejsce ViDal, Kombinacie Elektra. Zarządzałem działem radiofonii i telekomunikacji. Nie byłem wtajemniczony w sprawy zarządu. Toteż, o tej osobliwej wycieczce wiedziałem tylko tyle, że poleciał na trzy dni w delegację. Ubić jakiś interes z antenami. Jestem niezmiernie zmieszany tymi dziwnymi opowieściami na swój temat. Z towarzyszem Dalemieux, łączyły mnie jedynie stosunki zawodowe. Nigdy nie rozmawiałem z nim na tematy prywatne. Jestem profesjonalistą. Ani też nie rozmawiałem o fizyce kwantowej. To niepotrzebne w jego przypadku. Bez obrazy - nie pojąłby takich treści. Umysł pana, znaczy się towarzysza Dalemieux - wycedził z zauważalną złośliwością - nie zaprzątały sprawy naukowe. Interesy wolał. Terminy, kosztorysy - takie rzeczy.   Psychiatrą nie jestem, ale tak nagły zwrot w zainteresowaniach, można tłumaczyć jakimiś zaburzeniami umysłu... Czemu się pani tak rozgląda? - przerwał, posyłając redaktorce oburzone spojrzenie.

            Ta uznała, że jeśli ten wywiad ma być czymś więcej, niż kolejną powtórką sagi szaleństwa Dalemieux, pora ugryźć temat... od innej strony.

            Zastanawia mnie pańska... rezydencja. Jest taka ogromna, ale proszę wybaczyć, sprawia niezmiernie ponure wrażenie. Nie sądzi pan, że mogło to znacznie... pobudzić fantazję u co niektórych...

            Pani towarzyszko redaktorko, bądźmy poważni! - wąsik inżyniera poruszył się z niezadowoleniem.- Dobrze to pani określiła. Fantazje. W mojej pracy nie ma miejsca na to słowo. Jeśli zaś ma pani na myśli towarzysza Dalemieux, to nigdy nawet tu nie był. Nawet nie ma podstaw, żeby wymyślać o moim domu takie brednie.

            Powiedziawszy to, inżynier dał znak redaktorce, aby wyłączyła nagrywanie. Ta, sądziła, że inżynier chce się udać za potrzebą. Ale on dalej stał naprzeciw niej, uśmiechając się chytrze.

            Nie nagrywa się? To dobrze. Niech to co powiem, zostanie między nami. Pani myśli, że co by się stało, gdybym ja to wyremontował? - sapnął ze złością - Wywłaszczenie. Dostałbym jakąś służbową klitkę. A tutaj, byłoby jakieś przedszkole miejskie albo przychodnia. Władz Raguzy i tak nie stać na remont. Wyburzyć nie mogą. Zabytek. Wziąć tego to nawet po wojnie nie chcieli. W prawym skrzydle jest zmurszały strop. Ogólne zagrzybienie. Okna nieszczelne. Ale póki jest w takim stanie, jakim jest, nikt mnie stąd nie ruszy! Towarzyszka wie, jakie są zasady. - mrugnął porozumiewawczo. - O czym to mówiliśmy? Można włączyć nagrywanie. Nagrywa się? To dobrze. Ten pałac, ma przeszło sto szesnaście lat. I trzysta sześcdziesiąt metrów kwadratowych, trzy akry ogrodu. Niewiele takich pereł pozostało w Raguzie. Pozostałe posiadłości mego rodu, z chęcią oddałem w ręce naszego ludu. Ale tę, powierzono mi w pieczę, jako, że ja najlepiej wiem, jak zadbać o własne gniazdo przodków. Koszta utrzymania takiego miejsca są niezwykle wysokie. Staram się systematycznie odkładać pieniądze na renowację. Chciałbym zachować go w oryginalnej formie. Modernizacja nie wchodzi w grę. Ale oto i Gizela już niesie herbatę. Chodźmy za nią. Może zechce pani napić się ze mną w kaplicy?

            W kaplicy? - wyjąkała przerażona redaktorka.

            Coś jej świtało, że Valdo Dalemieux majaczył o kaplicy.

            Chyba, że woli towarzyszka obejrzeć moją piwnicę. Wątpię jednak, czy pająki i kurz są dobrym materiałem na sensacyjny artykuł. - inżynier otworzył przed nią ciężkie, mahoniowe drzwi. - Kiedy jeszcze panowała, za przeproszeniem ciemnota, takie... pomieszczenie, nie było niczym unikalnym. Nie ukrywam, że przysporzyło mi trochę problemów. Zagospodarowanie przestrzeni i tak dalej. Ależ proszę się nie krępować; może pani zrobić zdjęcia. Bo po to pani tu właśnie przyszła, prawda? Sfotografować moją nawiedzoną kaplicę.

            Redaktorka drżącymi dłońmi sięgnęła po aparat. Czegoś takiego, jeszcze w życiu nie widziała. Może dlatego, że większość kościołów i miejsc kultu religijnego, zostało po wojnie zlikwidowane? Władze pozostawiły w mieście tylko jedną bazylikę. Resztę przybytków wyburzono, bądź zmieniono ich przeznaczenie. Inżynier w ramach poprawności politycznej, również poszedł za ciosem. Urządził w kaplicy coś na kształt oranżerii, z fortepianem o zrudziałych klawiszach pośrodku.

            Proszę, możemy usiąść. - wskazał na stolik i fotele, ustawione pośród tej osobliwej dżungli - Zamurowało towarzyszkę? - uśmiechnął się przebiegle - Na tyłach jest weranda. Tam było ich miejsce. Podłoga się zapada. Moja durna gosposia uparła się, że roślinek jej szkoda. Mnie osobiście, niepotrzebne takie dyrdymały. Ale po co przestrzeń marnować, jak można urządzić tak, żeby nikt pierdół nie opowiadał, a żeby Gizelka nie jołczała nad roślinkami? Żeby nie opowiadali, że jakieś opuszczone kaplice tutaj trzymam. Każdy teraz jest zadowolony.

            Redaktorka, jak w transie, robiła jedną fotografię za drugą. Jakże żałowała, że może uwiecznić to miejsce jedynie w czerni i bieli! Kaplica miała pięć wysokich ścian; oryginalne, witrażowe okna gotyckie, zachowały się jednak tylko na dwóch z nich. To przez nie padało tęczowe światło, kładące się na liściach drzewek pomarańczowych, kaktusów i palm. Jednak cała reszta pomieszczenia, była tak zapuszczona, jak większość pałacyku. Dwa pozostałe okna, po prosto zabito dechami. Na centralnej ścianie, straszyło puste miejsce po krzyżu, który niegdyś tu się znajdował. A wokół niego, większość ściany była osmalona, jak gdyby coś tu wybuchło, bądź spłonęło. Inżynier musiał zauważyć jej konsternację, bo odchrząknął uroczyście i oznajmił:

            Wiem, że gapi się pani na te osmalone ściany. Podczas wojny, coś tu musiało wpaść. Nie przebywałem wtedy w Raguzie. Cudem, pożar nie strawił całego pomieszczenia. Popękały tylko dwa okna. To przez nie pewnie coś wrzucono. Cała rezydencja mogła spłonąć. A jednak, nie spłonęła. Witraże są kosztowne. I tak to wszystko wymaga renowacji. Chwilowo, muszę poświęcać me skromne środki na badania. - inżynier upił herbaty - Nie, żebym narzekał, ale sporą część pracy, wykonuję poza Kombinatem. Okablowanie kosztuje; miedź nie jest tania. Wolę zainwestować we własną pracownię i pracować dwa razy szybciej, niż zdawać się na ośmiogodzinny tryb pracy. Towarzyszka zapewne słyszała o naszej pracy nad pasmem ultrakrótkim? A krzyż zdjąłem, ze zrozumiałych powodów. Jestem człowiekiem nauki i ateistą. Proszę odłożyć już ten aparat. Czy jest jeszcze coś, co opinia publiczna chciałaby wiedzieć na temat mojej... tak zwanej, kaplicy?

            Owszem - redaktorka z westchnieniem, odłożyła na bok sprzęt - Zapewne, pojawi się pytanie, skąd towarzysz Dalemieux w ogóle wiedział, że ma pan w domu pomieszczenie po dawnej kaplicy? Skoro, nigdy tutaj nie był?

            A bo ja wiem? - inżynier wzruszył ramionami - To żadna tajemnica. Jeśli zajdzie się od wschodu, doskonale widać tę część budynku. Przypuszczam, że dlatego zaatakowali. To mógł być nawet szrapnel. Myśleli, że ktoś tu jest religijny. Ale to tylko piękny zabytek. Tylko kompletny ignorant nie zorientowałby, co to jest. Dalemieux musiał od kogoś o tym usłyszeć. Uparł się na tę kaplicę. Ja się nie param plotkami, towarzyszko. Dobrze mi jednak wiadomo, co opowiada się na temat mojej rodziny.

            Jakie plotki ma pan na myśli? - zapytała uprzejmie redaktorka, choć kontrowersyjne pytanie, samo cisnęło się jej na usta - Sądziłam, że rozwiał pan wszelkie wątpliwości, na temat... pańskiego domu, który wzbudza tyle grozy.

            Być może redaktorce tylko się wydawało; twarz Egona Krala, na tę jedną, jedyną chwilę, zgubiła swój złośliwy wyraz. Odwrócił wzrok, wiedząc, że jest bacznie przez nią obserwowany.

            Emilia, moja żona. - odparł krótko. - Od lat powtarzam, że to, co w ziemi  pogrzebane, nie powinno zostać... rozgrzebane. Ona...

            Redaktorce nigdy nie udało się dowiedzieć, co takiego ona. Możliwe, że nie było to nic ważnego. Całą rozmowę, przerwały dobitne dźwięki marsza pogrzebowego.

            Ktoś grał na starym fortepianie. Redaktorka, siedząca tyłem do instrumentu, zamarła. Bała się obejrzeć za siebie. Przez kilka minut, siedziała struchlała, szukając wzrokiem pomocy u inżyniera. Ale ten, wpatrywał się gdzieś w przestrzeń, nieobecnym wzrokiem. A jednak, z tym domem jest coś nie tak, pomyślała. Co mnie podkusiło, żeby z nim rozmawiać...?

            Tymczasem, melodia dobiegła końca. Egon Kral, nieoczekiwanie wstał i z wyraźną dozą ironii, zaczął bić leniwe brawo.

            Wspaniały pokaz, Iwo. - rzucił w kierunku, w którym redaktorka, tak bardzo bała się spojrzeć. - Pani zapewne też jest pod wrażeniem jego umiejętności? Szkoda, że są tak zupełnie nieprzydatne. Szczególnie jeśli chodzi o odgrywanie marszów pogrzebowych i tym podobne szopki. Gdy ja, odbywam poważną rozmowę.

            - Co? - Redaktorka potrząsnęła głową, wciąż zmuszając się do tego, aby nie spojrzeć w kierunku fortepianu. - Towarzyszu Kral... kto tak pięknie grał? - wydusiła z siebie, pomijając to, że to piękne granie, było dla niej także przerażające. Szczególnie, że pojawiło się gdzieś w momencie, gdy wspomniano imię zmarłej Emilii.

            Ktokolwiek grał jeden z nokturnów Chopina, właśnie wstał ze swojego miejsca. Zaszeleściły liście licznym roślin; dało się słyszeć szybkie kroki. Redaktorce chyba umknęło, że inżynier nazwał go po imieniu. Kątem oka, zauważyła, że drobna, niewielka, odziana w czerń sylwetka, sadowi się obok niej w fotelu. Redaktorka z całych sił zacisnęła powieki. Miała wrażenie, że tu przed nosem śmignęło jej czyjeś ramię; jakby po coś sięgajac.

            - Dzień dobry, ojcze. - tuż nad jej uchem rozległ się młody, męski głos. - Muzyka jest prostszym językiem niż osso. Przynajmniej dla mnie. Powiedziałem w ten sposób już wszystko, co mógłbym mieć tej uroczej pani do powiedzenia.

            - Dzień dobry?! - wybuchnął znienacka Kral - Jest godzina szesnasta! Pytam się, co żeś całą noc robił, że dla ciebie, godzina szesnasta, to jest ''dzień dobry?!'' I czy ty w ogóle wiesz, kto to jest? Czy ty wiesz, przed kim ten cyrk odstawiłeś?

            - A new wem. - dobiegło od strony fotela, wraz z głośnym mlaskaniem. - Ciam, ciam, ciam.

            Zdziwiona redaktorka uniosła wreszcie wzrok. Wszystkiego mogła się spodziewać w tym domu. Tylko nie tego, co właśnie siedziało w fotelu obok. A obok niej, siedział niewielki, ubrany na czarno chłopak, pochłaniający z zadowoleniem jedno z ciastek, które Gizelka postawiła na paterze. Redaktorce   nie umnkęło, przeszywające spojrzenie jego wielkich oczu, które w świetle witraży, wydawały się niemal złociste. Przełknąwszy ciastko, odrzucił z oczu jasnobrązową grzywkę i przemówił do redaktorki.

            - Nie wiem kim pani, jest, ale słowo ojca inżyniera, w tym domu, podobno jest święte. Musiałem się przychylić do tego. Jak się pani towarzyszce podobało? - wyszczerzył ku redaktorce zęby, umazane czekoladą. - Tak jak powiedział: co pogrzebane, to nie rozgrzebane. Powiedziałem to pani... na swój sposób.

            Rzeczona towarzyszka, nie potrafiła na to zbyt wiele odpowiedzieć. Może dlatego, że jej uwagę przykuły złociste, wielkie oczy, okraszone zamaszystymi brwiami. A może, chodziło o te szczerzące się w jej kierunku, ogromne, umazane czekoladą zęby. Tym bardziej, że trójki były przesadnie duże; jak gdyby ten wygadany młodzieniec, posiadał najprawdziwsze kły. W odpowiedzi, na jej oniemiałe spojrzenia, ten jedynie wpakował w siebie kolejne ciastko.

            - A oto i Iwo Kral. Mój syn, o którym także opowiadają pierdoły. - wycedził inżynier z widoczną złością - Proszę nie zwracać na niego uwagi. To inteligentny chłopak, jak pani widzi. Ale czasem się wydurnia. Młodość. Sama chyba pani zrozumiała, że i on nie życzy sobie poruszania pewnych tematów. Chociaż ma swoje dziwaczne... sposoby... na powiedzenie czegoś, niestety... - prychnął inżynier - Jak rzadko, nawet on przyznał mi rację. Nie powinniśmy rozmawiać o Emilii.

            - Ojciec też, jak rzadko, powiedział, że jestem inteligentny. Ale może mu pani uwierzyć, jeśli to potrzebne. Przepraszam, kim pani jest? Bo coś nie dosłyszałem. - rzeczony Iwo Kral, wbił w redaktorkę swoje bursztynowe oczy, nie omieszkając przy tym sięgnąć, tuź przed jej nosem, po kolejne ciastko.

            - Natalia Ivanovic. Redaktor kolumny towarzyskiej, ''Dziennik Ludowy''. - przedstawiła się, nie mogąc oderwać wzroku od śledzących ją, niezwykłych oczu.

            - Janko Kral. - chłopak wyciągnął do niej rękę, upaćkaną ciastkiem. - Nikt ważny. I lubię ciastka, oraz grać ludziom marsze pogrzebowe. - puścił do redaktorki oko.

            - Panie towarzyszu inżynierze... jest mi niezmiernie miło poznać pańskiego syna... to zaskakujące, wszyscy myślą, że on... że on... - zacięła się redaktorka, próbując jakoś ubrać w słowa wszystko, co dotąd słyszała na temat młodego Krala.

            - Co, że gadali, że jest ułomny? I że z tego powodu w zamknięciu go trzymam? - prychnął z niesmakiem inżynier - On sam... nie lubi się wychylać. Nikt go nie więzi. Przechodził gruźlicę, kwarantanna była wskazana. Słabe zdrowie miał. Postanowiłem edukować go w domu. Tak zdolne dziecko, wymagało indywidualnego programu. Sama pani widzi, towarzyszko redaktorko, że gdy bliżej się przyjrzeć... w naszym życiu, nie znajdzie się nic osobliwego. - podsumował. - Zdaję sobie sprawę, że zbyt długo pozostawaliśmy w cieniu. Niech szanowna towarzyszka sobie to zapamięta: gdy ktoś zbyt długo milczy, zaczynają gadać za niego.

            - A pan, panie Iwo... znaczy się Janko.- redaktorka aż wzięła głębszy oddech - Czy zamierza pan pójść w ślady ojca?

            Co z tego, że przyszła tu rozmawiać ze starym Kralem? Taka okazja, nie mogła jej przejść koło nosa! Sensacja miesiąca! To osnute dziwnymi legendami, tajemnicze dziecko, ukrywane latami przed ludzkim wzrokiem - nie było już dzieckiem, a dorosłym mężczyzną. Siedział teraz obok niej i posyłał ten lekko diaboliczny uśmieszek, najwyraźniej ją podrywając. Inżynier zauważył to i też posłał synowi spojrzenie. Zgorszone.

            - Iwo, nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, ale towarzyszka Ivanovic reprezentuje największy krajowy dziennik. Jak żeś już tu przylazł i wepchnął się na trzeciego w MÓJ wywiad, to może chociaż raczysz odpowiedzieć na pytanie, zamiast śmiać się jak głupi do sera?! - warknął zniecierpliwiony inżynier.

            - Nie zrozumiałem pytania. Czy gdy grałem, to brzmiało, jakbym zamierzał? - westchnął młody Kral, przewracając oczami.

            - Och, rozumiem. - redaktorka Ivanovic zmieszała się, wiercąc się przy tym w fotelu. Przez cienkie czarne pończochy, wyraźnie czuła odzianą w dżins łydkę, ocierającą się nieznacznie o jej własną. - Czyli, chciałby się pan zajmować muzyką? Jakie są pańskie... plany?

            - A pani? - Janko Kral posłał ku niej swój uśmiech godny bestii - Jakie są pani... plany? Czy chciała się pani kiedyś zajmować muzyką? Myślę, że byłaby z pani znakomita flecistka... 

            - He, he, he! - inżynier wszedł synowi w słowo, choć jego śmiech, brzmiał bardziej jak kaszel. Twarz miał całą czerwoną ze złości. - Dowcipny jest. Ale proszę to wszystko wymazać z taśmy, albo chociaż o tym nie pisać. Iwo jest studentem fizyki. Oczywiście, że idzie w moje ślady, jakżeby inaczej? Prawda synu?

            - Tak, ojcze. - odparł młody Kral, niebezpiecznie wbijając wzrok w przestrzeń.

            Redaktorka mogła przysiąc, że na chwilę, jego wielkie oczy, przybrały pomarańczowy kolor. Być może, była to tylko gra świateł, padających na jego twarz z witraża. Musiało jej się wydawać, bo po chwili, gdy słońce zaszło za chmurę, same oczy, jakby zgasły. Janko spuścił powieki; po chwili jego oczy miały znowu zwykły, orzechowy kolor. Zapadła krępująca cisza. Natalia sądziła, że jest tak doskonale przygotowana na wywiad; miała tyle pytań do inżyniera! Lecz teraz, miała w głowie tylko wielką pustkę. Ręka wydawała jej się taka ciężka, gdy miała sięgnąć po notatki...!

            W tej samej chwili, stojący pomiędzy nimi wszystkimi stolik z zastawą, runął z impetem. Przedwojenna porcelana potłukła się na kawałki; wszyscy odskoczyli na bok, cudem unikając poparzenia herbatą. Nie była to jednak sprawka ducha, czy innej istoty nadprzyrodzonej. Zza pobojowiska, wynurzył się ogromny, rudy łeb kota. Zielone oko, błysnęło złowrogo.

            - Mau! - oznajmił najwyraźniej zadowolony ze swego wyczynu zwierzak.

            - Cholera jasna! - inżynier nie był w stanie panować nad słownictwem - Ile razy mam ci powtarzać gówniarzu, tobie i tej durnej, starej babie, żebyście go zamykali, gdy załatwiam moje interesy?

            - Rimbaud! Chodź do pańcia, no chodź! - Janko, najwyraźniej nie podzielał zdenerwowania swojego ojca. Ignorując jego wrzaski, porwał kota w ramiona i przełożył go sobie przez kark. Zadowolony kot, spoczął na jego ramionach, niby żywa etola.

            - Przepraszam towarzyszko, za to całe zamieszanie. - sapnął wściekły Kral - Gizela! Gizela! Kota żeś nie zamknęła jak prosiłem! Chodź tu teraz i posprzątaj cały ten burdel, którego narobił! Mam nadzieję, towarzyszko, że ta drobna kompromitacja, nie zostanie wspomniana w artykule? - rzucił w kierunku redaktorki.

            - Przedstawiam pani mojego kota. - Janko skłonił się ku redaktorce z kurtuazją, z trudem utrzymując na sobie zwierza, który był jednej trzeciej jego rozmiarów - Ma na imię Rimbaud. Tak jak Artur Rimbaud, ten poeta. Niestety, mimo moich starań, jeszcze żadnego wiersza nie napisał...

            Redaktorka, była coraz bardziej czerwona na twarzy. Okazało się czemu; od kilku minut powstrzymywała wybuch śmiechu. Teraz, zanosiła się nim w najlepsze, równocześnie sięgając po aparat. Obaj panowie, patrzyli tylko na nią zdumieni.

            - Proszę się przez chwilę nie ruszać. Niech pan nie puszcza tego kota, jest doskonale. - skinęła na syna inżyniera, z trudem tłumiąc śmiech. - A pan, panie inżynierze, niech stanie obok syna... tam, na tle tej palmy...

            - Co? - Kral ze zdziwienia aż zamrugał oczami - Pani chce... żebym ja pozował...tutaj, z nimi do zdjęcia? Wykluczone! To niepoważne! - zaprotestował inżynier, gdy redaktorka bezczelnie, pociągnęła go w kierunku rzeczonej palmy.

            - To pan jest niepoważny, panie inżynierze. - odparła redaktorka, majstrując przy lampie błyskowej - Ściągnął mnie tu towarzysz, mając na celu poprawę własnego wizerunku w oczach ludu. Towarzysz dobrze wiedział, do jakiego działu się dodzwonił. Lepsza okazja się nie mogła nadarzyć... o, jeszcze panią gosposię zapraszam, proszę stanąć u boku pana inżyniera! Będziemy robić zdjęcie! - poprowadziła ku palmie zmieszaną Gizelkę, która przecież przyszła tu tylko po to, żeby posprzątać bałagan.

            - Ale ja przeca... łostatnio to mnie fotografiję robili, ze świętej pamięci mężem, na ślub! - wyjąkała staruszka łamanym osso - Jak to tak? Człowiek stary i brzydki, na co fotografija z panem inżynierem?

            - Przysługa dla pana inżyniera, pani Gizelo. Wszystkich chwyci za serce, że w podzięce za wieloletnią służbę, mimo zmiany obyczajów, wciąż ma pani u niego dach nad głową. Panie inżynierze, proszę się uśmiechnąć. - redaktorka błysnęła lampą - Jeśli panu tak zależy na opinii obywateli, musi pan wiedzieć, że odpowiednie zdjęcie bardziej do nich przemówi, niż obszerny tekst. Ci zapracowani ludzie, nawet nie będą mieli czasu, żeby to w całości przeczytać.

            - Pani pomysł, towarzyszko, jest nonsensowny. - mruknął inżynier, przecierając oślepione fleszem oczy - Nie rozumiem, co takiego w tym zdjęciu ciekawszego, niż, dajmy na to, moje zdjęcia w pracowni. Obywatele powinni zobaczyć, jak...

            - Towarzyszu inżynierze, ale o pańskiej pracy, wiedzą i tak już wszyscy! Musimy pokazać coś nowego! Towarzysz, jako ojciec. Szczodry chlebododawca. I w dodatku, lubi pan rośliny i zwierzęta...

            - To nie jest mój kot! To mój syn niańczy od lat tę rudą zakałę! A tę zieleninę z werandy, to Gizela upierała się tu przenieść!

            - Proszę się nie ruszać, towarzyszu. Bo zdjęcie wyjdzie rozmazane...

            Egon Kral, nigdy się nie dowiedział, że Natalia Ivanovic, początkowo zamierzała obsmarować go na amen, a temat Iwo - uczynić jedynie enigmatycznym fantomem ze zdjęcia. Trochę ją oczarował ten chłopak, a trochę jej go było szkoda. A sam inżynier? Tytuły hrabiowskie, czy naukowe... jakie miały znaczenie? Z tego człowieka, był cham i prostak jakich mało! Gdy ona pomagała ledwie ruszającej się staruszce, zamiatać stłuczoną porcelanę - stał i patrzył, paląc cygaro. Zamierzała napisać coś w rodzaju ''CZY VALDO DALEMIEUX MÓWI PRAWDĘ?''. Dalemieux miałby wtedy może trochę większe szanse, aby przekonać władze, że Kral to krętacz i rzeczywiście należy przeszukać jego rezydencję. To mogło być całkiem ciekawe. Kto wie? Może rzeczywiście należał do jakiejś tajemnej sekty? Albo prowadził nielegalne eksperymenty, a Valdo, będac w szoku,  nie potrafił się na ten temat wysłowić? Ta na siłę urządzona w kaplicy oranżeria...

            Tak się jednak nie stało. Inżynier nawet nie miał pojęcia, że ktoś cały czas czuwał nad sytuacją. Bardziej, niż on sam. Karty się miały odwrócić. W ostatniej chwili... redaktorka musiała zmienić zdanie.

***


Jeżeli podoba ci się moja twórczość, dorzuć grosik i pomóż mi ożywić moją historię!

https://zrzutka.pl/5t842p

Dzięki! 

~ Anu Yas


Człowiek z Taurydu rodem, cz. III/ Podziękowania... i wreszcie jedziemy do interesującego tematu!

 Postanowiłam sobie, że będę aktualizować bloga tak mniej więcej co dwa-trzy dni. 

Powodem jest to, że zdaję sobie sprawę, że jeśli ktoś nawet i aktywnie to chce czytać, to nie będzie mieć i tak codziennie czasu. Dwa - zbyt szybko mi się wyczerpie temat; poza tym będę musiała trochę jeszcze popracować nad dalszymi fragmentami, wymagającymi chociażby korekty nazwisk postaci, miejsc itp. ( (to wraz z latami też się zmieniało) No, a na to i ja sama muszę zagospodarować czas. 

Chciałam bardzo podziękować osobom, które dotychczas wsparły moją zrzutkę - to dla mnie zachęta i motywacja, oraz dowód na to, że jednak moja twórczość ma jakiś sens. 

Dzisiaj będą dwa posty - chce wreszcie skończyć temat szacownego prezesa Dalemieux i jego wizyty w innym wymiarze. Co by tak nie pojawiły się pytania, co ja o tym Kojocie i Wędrowcach tak mówię, a piszę o jakimś nadymanym pierdzielu. ;) 

****




To była tylko cisza przed burzą. Kilka dni później, Valdo Dalemieux, obudził się na placu budowy.

            Przetarł oczy i wrzasnął, ujrzawszy grono japońskich robotników, pochylających się nad nim ze zdumieniem. W tamtym czasie, nie było już osoby, która nie kojarzyłaby jego twarzy. Dla majstra, owe spotkanie skończyło się guzem na czole. Dalemieux był najwyraźniej w szoku i niespecjalnie potrafił wyjaśnić, dlaczego spał w rowie pomiędzy rurami kanalizacji. Wezwano policję, a cały świat obiegła sensacyjna wieść: Dalemieux odnalazł się w Kioto.

            Nie będę was zanudzać opowieścią, przez jakie nieprzyjemności i formalności znowu przechodził. Cesarstwo Japońskie, było skonfudowane swym poprzednim oświadczeniem, iż kosztowny but Valdo nigdy nie stanął na ich ziemi. Deportowano go jak najprędzej. Przygoda Dalemieux po drugiej stronie lustra, wydawała się całkiem sympatyczna w porównaniu z tym, co miało czekać na niego na niego w domu.

            W jego domu, w Raguzie, która już nigdy nie miała być tym samym domem, który opuścił dwa miesiące wcześniej. Na lotnisku, zamiast oczekiwanej delegacji, powitał go policyjny kordon.

            Zamiast kwiatów i szampana, były kajdanki. Valdo jednakże niespecjalnie przejął się faktem, że minęły dwa miesiące, oraz, że już nie jest panem prezesem i ulubieńcem rządu. Pierwszą rzeczą, jaką zrobił, gdy wzięto go na przesłuchanie, było wyjęcie zza pazuchy jakiegoś podejrzanego czytadła. Wymachując nim przed nosem śledczych, Valdo oznajmił triumfalnie:

            Ja wiem już wszystko. Rozgryzłem całą tajemnicę. Ja tam byłem. I wróciłem.

            Usilnie domagał się widzenia z Egonem Kralem. Prośbę, próbowano spełnić, jednakże za każdym razem trafiano po drugiej stronie słuchawki, na jego przygłuchą, polską gosposię. Gizelka, słysząc nazwisko Dalemieux, za każdym razem rzucała wystraszona słuchawką. Za szóstym razem, jakiś niezidentyfikowany dowcipniś, być może ogrodnik, odebrał, przedstawiając się jako Zakład Pogrzebowy ''Radość''. Kral najwyraźniej wydał służbie odpowiednie polecenia. Ale Valdo, nie chciał przyjąć tego do wiadomości.

            Tutaj, też wszystko się pozmieniało. - sapnął. - Widzisz, pan, towarzyszu śledczy. W Japonii - nie ma na mapie Ossonegro. Dubrovnik zamiast Raguzy. Herbaciarnia za fabrykę. A teraz - zamiast tej śmierdzącej chałupy Krala, jest zakład pogrzebowy.

            Dalemieux wdał się w niezrozumiały wywód o czarnych dziurach i podróżach do innego wymiaru. Słuchać się tego nie dało. Postanowiono dać Kralowi jeszcze jedną szansę. Tym razem, po pierwszym dzwonku, inżynier odebrał osobiście.

            Gówniarz sobie żarty stroił. A Gizela, jest już stara. - odparł enigmatycznie, na pytanie, dlaczego unika kontaktu z policją, w tak ważkiej sprawie, jak zatrzymanie towarzysza Dalemieux - Towarzysze wybaczą, ale moją specjalnością jest inżynieria fizyka. Nie psychiatria. O ile mi wiadomo, pracuję teraz dla Kombinatu Elektra, a nie dla towarzysza Dalemieux. Nie wiem, na co miałbym wam się przydać. Wariat potrzebuje doktora, nie niańki. Żegnam. - trzasnął słuchawką.

            Gdy Valdo usłyszał, że Kral, choć wciąż istniejący, odmówił spotkania z nim, wpadł w szał. To on! To on namieszał, szarlatan jeden! To wszystko jego wina! A teraz boi się przyznać, skurwysyn pierdolony! Śledczy zatarli z zadowoleniem ręce. Rozwiązanie udziału Krala w historii z podejrzaną teczką, było na wyciągnięcie ręki. Ku ich zdziwieniu, Valdo ochoczo opowiedział o tym, co takiego zamierzał zabrać ze sobą do Kioto.       

            Miałem może kiedyś bombę atomową. Ale nie mam! Bo sprzedałem! A co? Wujcio W.U.N.S. już doniósł? To dlatego mnie tu trzymacie?!- wybuchnął histerycznym śmiechem - A po cholerę komu ta bomba atomowa, skoro można kogoś w kosmos, do innego wymiaru posłać! To jest gorsze, panowie towarzysze! To jest kurwa, o wiele gorsze... Tym się zajmijcie! Dlaczego nie chcecie zatrzymać tego pieprzonego Krala?! - zawył żałośnie -Bomby to zrobić nie chciał, ale do innego wymiaru wysłać, to już tak! Tylko on... potrafi takie rzeczy! Zapytajcie... tego przeklętego bachora! On wam powie, co się działo... w kaplicy! Musi pamiętać... musi pamiętać tamto przejście! Tamtą czarną dziurę! Gnoje obsrane, ukrywają prawdę! Ale ja tam byłem i ją odkryłem! Nikt nie potrzebuje już pieprzonej bomby atomowej, chrzanię ją! Nie będę rozmawiać o takich pierdołach!

            Przyziemne sprawy, jak przewożenie szyfrowanych dokumentów, w ogóle nie interesowały Dalemieux. Majaczenie Valdo o kaplicach, bachorach i czarnych dziurach, brzmiało dla śledczych jak bełkot szaleńca. Nie tego oczekiwano po przesłuchaniu. Przetłumaczono pobieżnie treść książki, którą miał przy sobie w chwili odnalezienia. Postanowiono skorzystać z rady Krala i wezwać biegłego psychiatrę.

            Ten orzekł, iż towarzysz znajduje się w stanie ciężkiego szoku. Przesłuchania mogą tylko pogłębić jego nad wyraz poważny stan. Nie wykluczał, że Dalemieux, wypiera tymi opowiastkami jakieś traumatyczne przeżycie; tudzież, próbuje oszukać samego siebie. Valdo, uparcie twierdził, jakoby wcale nie zniknął na dwa miesiące; spędził za to cały dzień w Kioto, które zwało się Tokio, a nikt tam nie wiedział, że Taured i Ossonegro istnieją. To był inny wymiar, poznałem całą zagadkę Wszechświata. - powtarzał.

            Przejawiał przy tym, zdaniem psychiatry, urojenia prześladowcze na tle biednego Krala. Wszystkim dawno znudziły się plotki, jakie tuż po wojnie krążyły na temat inżyniera. Lekarz upatrywał źródła urojeń w podejrzanej lekturze, którą, Dalemieux, zaczytywał się w cholera wie jakich okolicznościach. Powiązał wzmianki o fizyce kwantowej z inżynierem Kralem, a samą treść o innych rzeczywistościach. łyknął naiwnie jak owieczka. Czytadło skonfiskowano. Planowano odwieźć Dalemieux na obserwację do zakładu zamkniętego. Gdyby tylko komisarz Kou wiedział, że jego plan - choć w innym czasie i przestrzeni - całkowicie zadziałał...!

            Niespodziewanie, na konto agencji rządowej, wpłynęła pokaźna kaucja. W zasadzie, była to równowartość odprawy, którą Izis Dalemieux, przyjęła w imieniu małżonka. Wbrew temu, co działo się wokół afery łapówkarskiej miesiąc wcześniej, pieniądzom Dalemieux po raz kolejny nie odmówiono. Wyszło na to, że rząd dostał ViDal w prezencie. Warunkowo, zwolniono Valdo do domu, aby - jak orzekły władze - mógł odpocząć i doprowadzić się do stanu, w którym będą mogli wyciągnąć od niego coś sensownego.

            Valdo nie zamierzał próżnować. Mimo protestów Izabelii, zwołał w ich rezydencji konferencję prasową. Zanim policja zainterweniowała, Valdo spędził całkiem uroczą godzinę w blasku fleszy. Może i sprawiał wrażenie niego roztrzęsionego, ale sensacyjne treści jego wywodu, przyciągnęły dziennikarzy z całego kraju. Opowiadał o mapie, na której widział kompletnie innej kraje, niż są u nas. O tym, że W.U.N.S. nie istnieje w tamtych świecie, jakąś taką inną nazwę to miało, ale nie pamięta, oczywiście. Ale w innym wymiarze był i to widział!

            Nie obchodzi mnie, co gadają. Ja wiem teraz o wiele więcej, niż wszyscy. - miał powiedzieć, w typowym dla siebie, pełnym pychy stylu - Ten cały towarzysz inżynier Kral, to niewdzięcznik. Dzięki mnie, miałby taki sukces naukowy! Bo to przecież jasne, że to jego sprawka! Bronie jakieś? A komu to teraz potrzebne? Kral tak naprawdę, od lat pracował nad tym, żeby ten inny wymiar otworzyć. No to wziął sobie mnie na celownik; nie wiem kiedy i nie wiem jak to wymyślił. Teraz, woli siedzieć cicho; ale ja wiem, że to on podesłał mi jakieś urządzenie, które mnie przeniosło. Może w bucie mi to schował? Niczego nie znalazłem. Powinno się go wziąć pod lupę, zanim nas wszystkich wyśle do tej Jugosławii. Bo wiecie towarzysze, że tam byliśmy nie Ossonegro, a Jugosławia?

            Fascynująca opowieść została przerwana przez służby specjalne. Pozyskane przez dziennikarzy materiały zniszczono, a im samym zakazano wspominać o tym, co słyszeli od Dalemieux tego dnia. Treści brzmiały niepokojąco wywrotowo; Dalemieux sugerował, że historia Muru, mogła potoczyć się zupełnie inaczej. Takiej opinii, nawet chory psychicznie, nie mógł wypowiadać głośno. Valdo został objęty ścisłą kuratelą policji oraz aresztem domowym. Zakaz objął także wszystkich mieszkańców. Służba, nie chcąc zgodzić się na takie warunki, z dnia na dzień odeszła. Izis była zmuszona zamawiać posiłki na dowóz z pobliskiej restauracji. Sterylnie czysta niegdyś rezydencja, z dnia na dzień pokrywała się coraz większym brudem.

            Widywano co prawda, jakoby mniemany student ekonomii, Beauvisse, wymykał się z domu poprzez pralnię, znikając na całe dnie. Niekiedy i na całe noce. Dosiadał swego kosztownego Harley Davidson'a i wracał dopiero wtedy, gdy wytrzeźwiał. Jego eskapady, obejmowały niezwykle szerokie rejony: lokalny bar punkabillie, ''Kotłownia''; ewentualnie plażę, gdzie otoczony wianuszkiem półnagich dziewoj, szalał przy ognisku. Na niego, można było przymknąć oko. Od dnia powrotu ojca, nie odezwał się do niego ani słowem. Dodatkowo, zawsze częstował funkcjonariuszy papierosami, toteż dano mu spokój. Natomiast po jego siostrze, tym samym dziecku, które niemal zapobiegło wojnie domowej, wszelki ślad zaginął. Izis uspokoiła władze, że w trosce o dobro dziecka, wysłała małą do szkoły z internatem, gdzieś pod Raguzą.

            Władze Taurydu, dotąd milczące w sprawie swego krajana, znienacka wmieszały się w zajście. Oświadczyły, że takie traktowanie biednego, chorego psychicznie człowieka, jest nieludzkie. Zaproponowały przyjąć go na swe łono i poddać leczeniu. Ale Ossonegro, pozostało nieugięte. Cień W.U.N.S., groźnie wisiał ponad krajem, domagając się wyjaśnień w sprawie Dalemieux. Wciąż wierzono, że skoro cud raz się wydarzył i Valdo się odnalazł, to wydarzy się po raz drugi. Wytrwale czekano, aż eks-prezes przestanie opowiadać o wycieczce do innego wymiaru i zdradzi wreszcie, co przedstawiały nieczytelne projekty.

            Nikt nie miał pojęcia, że prawda jest im właśnie podawana im na tacy. Łatwiej było nie uwierzyć.  

            Wynajęci przez Izis prawnicy, co jakiś czas wizytowali Dalemieux. Radzili, aby dobrowolnie poddał się szerszym badaniom psychiatrycznym. To mogło korzystnie wpłynąć na przebieg przyszłego procesu. Po co pan siebie okłamuje, panie Dalemieux? Proszę przypomnieć sobie: może ktoś pana uprowadził? Mafia, jakiś szaleniec? Podrzucono pana nieprzytomnego na ten plac budowy? Nawet jeśli pan nie pamięta, to nie ma znaczenia. Jeśli udokumentujemy szok pourazowy, będzie pan nietykalny.

            Za każdym razem, Valdo urządzał karczemną awanturę i posyłał prawników w diabły. Coraz częściej mówił o tajemniczym urządzeniu autorstwa Krala, które miało mu zafundować tamtą urojoną wycieczkę. Pytany jednak o specyfikę tego urządzenia, nie umiał  powiedzieć nic konkretnego; mamrotał coś o piekielnych wrotach. Plątał się także w zeznaniach, dla kogo i po co wiózł dokumenty.Upierał się, że szyfr, którym zapisany był projekt, a którego nikt nie potrafił rozwikłać, to nieznany na Ziemi język. Szczegółów zdradzić nie mógł, rzekomo w obawie o swoje życie. Zaczął przy okazji nową śpiewkę: żadna bomba, tylko diabelskie urządzenie. Domagał się prześwietlenia swego obuwia, a także i samego siebie, bo doszedł do wniosku, że inżynier mógł mu to wszczepić.

            Ale nikt już nie chciał mieszać Egona Krala do całej sprawy. Człowiek ten wzbudzał nawet i w wysoko postawionych personach nieokreślony dreszcz niepokoju, choć pozornie, nie można mu było nic zarzucić. Przejrzano, czym zajmował się w ViDal. Maszty radiowe i kineskopy, na broń masową nie wyglądały. W.U.N.S. już zadbało o to, aby nikt się nie dowiedział, że zdyskredytowany prezes coś dla nich zmajstrował. Całą dokumentację zniszczono, po drodze oczyszczając inżyniera Krala z podejrzeń. Pierwszy raz od dawna upadły hrabia, mógł uznać, że ma szczęście.

            Gdy tylko Dalemieux o tym usłyszał, postanowił wbić ostatni gwóźdź do trumny. Swojej oczywiście - chociaż był przekonany, że swoimi opowieściami pogrążył już Krala na amen. Wybłagał u władz zezwolenie na prywatną konferencję prasową. Twierdził, że tym razem wyjawi całą prawdę; koniec z historiami o Kioto, które zwano Tokio. Ja go jeszcze zniszczę - odgrażał się - Mam na niego takie haki, że teraz to się już nie pozbiera. Wszyscy się muszą dowiedzieć, co ta wsza wyprawia pod ich nosem.

            Dano mu jedną, ostatnią szansę. Cała operacja była ściśle tajna; dziennikarze byli podstawionymi agentami policji. Rozrzucone po całej rezydencji okablowanie, wystarczyło, aby przekonać Dalemieux, że wystąpi na żywo w telewizji. Oczekiwano, że jednak ktoś przemówił Valdo do rozsądku i skłonił go do wyjawienia, po co zatrudnił akurat Krala i czy rzeczywiśćie inżynier pracował po godzinach nad czymś podejrzanym. Niestety, Valdo mówiąc o wyjawieniu prawdy, miał na myśli kolejny scenariusz science-fiction.

            Zamiast opowieści o tajnych eksperymentach, zaserwował zebranym kolejną, pełną folkloru opowieść o nieistniejących dokonaniach Krala. Kral miał być w posiadaniu tajemniczego artefaktu, który zwał Pandorą. Na temat samej Pandory, Dalemieux wiedział tylko tyle, że Kral miał otrzymać ją  od anioła albo i diabła samego, co przybył do Raguzy w 1944, ciemną nocą. Na metalowych skrzydłach przyleciał, a potem zniknął. To było tej samej nocy, kiedy Emilia sobie żyły podcięła. Kral chciał się cofnąć w czasie, bo ona znieść nie mogła, że Iwo nie żyje...

            Na sali zapadła cisza. Wszyscy spoglądali na Dalemieux skonsternowani. Owszem, części świtały w głowie dziwne opowieśći o śmierci Emilii Kral. Tego, nie zdołano nigdy potwierdzić. Na terenie wiejskiego cmentarza, gdzie podobno miała być pochowana, znaleziono sporo bezimiennych nagrobków z czasów wojny. Miejscowi tylko kręcili głowami i nie chcieli o niczym rozmawiać. W obawie przed buntem miejscowej ludności, zaniechano ekshumacji. Sądzicie, że gdy Egon Kral niespodziewanie znalazł się w centrum uwagi, został tak całkowicie zostawiony w spokoju i nikt nie przyjrzał się bliżej jego prywatnym sprawom? To wszystko, ustalono już o wiele wcześniej, jak tylko zaczął pracować dla ViDal. I jakkolwiek ugryźć temat, zawsze wychodziło na to, że z Krala żaden czarny charakter, jedynie pokrzywdzony przez los człowiek, żyjącyc tylko i wyłącznie swoją pracą. Przyglądający się całemu przedstawieniu szef agencji policyjnej, dał znak jednemu z podwładnych. Należało wreszcie przerwać ten cyrk. Z tą opowieścią o wizycie diabła w czterdziestym czwartym, Valdo przegiął.

            Przepraszam, że wtrącę, towarzyszu Dalemieux - podstawiony redaktor odchrząknął uroczyście - Ale skąd pan posiada takie... informacje?

            Jak to skąd? - oburzył się Valdo - Sam mi o wszystkim powiedział! Jak próbował się cofnąć w czasie, żeby ratować Iwo, żeby ratować Emilię, to mu się nie udało. Na innej planecie wylądował wtedy...

            Towarzyszu Dalemieux, ostrzegam pana! - siedzący dotąd cicho szef agencji, powstał oburzony ze swego miejsca. - Proszę skończyć z tymi opowieściami. I nie wspominać w takim kontekście imienia zmarłej. Wszyscy wiemy, jaka tragedia spotkała towarzyszkę inżynierową Kral. Nic nam nie wiadomo, aby ktoś w ogóle udał się w 1944 w kosmos, a tym bardziej po panią inżynierową. Chociaż interesujące... - uśmiechnął się przebiegle - Dziwne rzeczy opowiadacie o synu towarzysza inżyniera. Czemu towarzysz twierdzi, że Iwo Kral nie żyje? Całkiem niedawno przeglądałem sobie wyniki jego egzaminów końcowych. Na uczelnię, w zeszłym roku, też raczej ducha  nie przyjęli. Jak towarzysz to wytłumaczy?

            To nie on! - zawył Dalemieux - To jest to STWORZENIE! Nie z tego świata! Iwo Kral nie żyje od czterdziestego czwartego! Przywiózł z kosmosu tamtą pokrakę i podstawił! Albo w tej kaplicy przywołał; nie wiem jak on to robi, ale robi! I małego diabła pod bokiem chowa! A wy dajecie mu się robić w bambuko. Mnie też zrobił! Za królika doświadczalnego robiłem, ot co!

            W tym momencie, definitywnie musiano mu przerwać. Diabły, anioły, czy też kosmici - nikomu nie chciało się słuchać coraz większych bzdur, padających z ust Valdo Dalemieux. Nawet władze zrozumiały, że ten człowiek jest niepoczytalny. Obezwładniony siłą, wylądował w sypialni, przywiązany do własnego łózka pasami, otumaniony lekami nasennymi. Izabelli Dalemieux, dano czterdzieści osiem godzin na podjęcie decyzji, czy zgadza się umieścić Valdo w ośrodku zamkniętym. Jeśli nie przestanie opowiadać farmazonów - po upływie tego czasu, planowano tak czy inaczej wywieźć go tam wbrew jego woli. Przez te czterdzieści osiem godzin, miały zostać podjęte wszelkie kroki, aby usunąć Valdo Dalemieux, z kart historii Ossonegro. Przysporzył zbyt wielu problemów. Przestano wierzyć, że powie cokolwiek ciekawego, poza bełkotem o nadprzyrodzonych zjawiskach. 

            Pani Dalemieux, z podejmowaniem decyzji nie miała problemu. Przynajmniej, w zakresie własnej osoby. Jeszcze tej nocy, opuściła pośpiesznie rezydencję; kto wie, co się z nią stało. Dziesięć lat później, widziano ją na Kubie; a może, była to Ibiza. Prawdopodobnie, wymknęła się poprzez pralnię, tak samo, jak robił to jej syn. Sądzono, że to właśnie on jest tą cichą sylwetką, która przemknęła pod bramę, by następnie wsiąść do czerwonego Porsche, oddalającego się w nieznanym kierunku. A nawet, jeśli rozpoznano Izis - nikt jej nie miał tego za złe. Wszyscy chcieli jak najprędzej zapomnieć o sprawie Valdo Dalemieux.

            Na drugi dzień, okazało się, że konto Valdo zostało wyczyszczone. Pani Dalemieux, zrozumiale potrzebowała środków, aby rozpocząć nowe życie.


****

Jeżeli podoba ci się moja twórczość, dorzuć grosik i pomóż mi ożywić moją historię!

https://zrzutka.pl/5t842p

Dzięki! 

~ Anu Yas

Część kolejna, oraz dlaczego to jest już bez sensu, a jednak dla mnie ma sens.

  Nie było mnie tu dobry tydzień. Takie tam- zwyczajne powody. Może wątpię, może miałam trochę takiej zwyczajnej pracy... Gratki dla mnie - ...